niedziela, 18 czerwca 2017

Siła sióstr... Wyrzyk

Ośrodek treningu koni Rosłońce.
W rolach głównych występują: nie… tym razem nie trener Adam Wyrzyk, a jego wspaniałe córki: Monika i Asia. Dziewczęta które mimo młodego wieku mają już ukształtowany charakter, wiedzą co to ciężka praca, i tego nikt im nie zabierze. Szkoła życia jaką przechodzą w Ośrodku treningu koni Rosłońce prowadzonym przez ich Tatę, Trenera Adama Wyrzyka, jest bezcenna.
Są mądre, piękne, kochają to co robią, i co najważniejsze, robią to z pasją i doskonale.
Monika (24l) pisze pracę inżynierską na kierunku Gospodarka Przestrzenna (Politechnika Warszawska), jest prawą ręką trenera Wyrzyka, organizuje codzienną pracę w Ośrodku treningowym, zarządza końmi, ludźmi i…dużymi maszynami.
Asia (20l) studiuje administrację państwową wyższej szkole im Włodkowica, jest jeźdźcem treningowym oraz bierze udział w wyścigach konnych jako jeździec profesjonalny.

Monika, wyglądasz mi na dziewczynę która potrafiłaby poprowadzić traktor…
M: Tak! Prowadziłam traktor! W ostatnią zimę, jak sypaliśmy piach na drogę bo było strasznie ślisko…zamarzła nam droga, Aśka szła z łopatą, rozrzucała piach, a ja prowadziłam traktor. Dobrze jeździć nie potrafię, myślę jednak, że to podobnie jak samochód. Trochę większy gabaryt.

Ile miałaś lat jak przeprowadziliście się do Podbieli?
M: Byłam w 6 klasie szkoły podstawowej. Aśka w drugiej.

A gdzie mieszkałyście wcześniej?
W Falenicy.

W bloku?
A: Nie…konie przecież mieliśmy! Na podwórku! Od tego się wszystko zaczęło…ktoś oddał Tacie konia do przechowania bo gdzieś wyjeżdżał.
M: Nie, to nie było tak! Są różne wersje tej historii! To wersja dla Mamy jest taka, że ktoś wyjeżdżał i zostawił konia pod opieką Taty. A tak naprawdę to Tato dostał tę Zasługę, okazało się że ona jest źrebna. Jej syn, Złoty Ruczaj, stał gdzieś w gospodarstwie z boku, w pensjonacie, żeby Mama nie wiedziała. Finalnie konie były trzy. Źrebna kobyła, i ogier.

Zrobiło się ciasno, prawda wyszła na jaw, przenosicie się do Podbieli. Jakie są początki?
A: Początki są takie, że mieszkamy wszyscy w dwóch pomieszczeniach na dole domu. W miejscu gdzie była kuchnia, spał Michał. My z rodzicami mieszkamy w jednym pokoju. Pamiętam, jak Mama pojechała rodzić Zosię, to odmalowaliśmy ten pokój. Tak żeby było jej miło.

Zaraz zaraz… czy Tato zaczął budować stajnię dla tych 3 koni?
M: Nie. W między czasie dokupił jakieś konie dla towarzystwa Zasługi która się wtedy oźrebiła. Na dzierżawionym padoku przy tartaku koni było już 7, i trzeba było gdzieś się z nimi przenieść. Zdecydował wtedy że zbuduje stajnię. Na początek na 24 konie.
Decyzje Rodziców ukierunkowały Wasze życie. Z końmi jesteście związane w zasadzie od zawsze. Czy chciałybyście wybrać inaczej? Zostać dziewczynami z bloku? M: Nie…kiedyś o tym myślałam, ale nie. Jak jadę do Warszawy, to od razu boli mnie głowa. Lubię swoją pracę. To taka praca i pasja jednocześnie. Mam prawie skończone studia, i mógłby to być moment na poszukanie innej pracy, ale nie wyobrażam sobie co mogłabym robić innego. Nie wytrzymałabym stagnacji, monotonii. Teraz każdy dzień przynosi coś nowego.
A: Ja też nie wyobrażam sobie innej pracy. Nigdy nigdzie indziej nie pracowałam. Czy chciałabym to zmienić? Chyba tylko wtedy jak zdrowie mi nie pozwoli.
M: To zostaniesz trenerem. Albo hodowcą.
A: Ty jesteś już hodowcą! Już jednego masz!

Monika, jak to się stało, że tak naturalnie przejęłaś rolę lidera w stajni?
M: Ja jestem liderem? Nie…
A: Jesteś! To Ty potrafisz zarządzać pracownikami i amatorami. Wykonujesz swoją pracę a do tego zawsze wszystkim pomożesz, nowym wytłumaczysz. Ty wszystko wiesz przecież. Tata się szybko zorientował że Fionie (Monice) zależy. Fiona jest bardzo stanowcza i zawsze powie co jej leży na sercu. Ja zazwyczaj macham ręką, na kogoś kto mnie zawodzi. Trzymam to w sobie. Fiona jak się wydrze…
M: Tak…od razu lepiej mi się robi. Wiem, że muszę nad wszystkim panować i każdego mobilizować. Jak ktoś zawodzi, źle się czuje, nie pracuje jak powinien, to ma wpływ na całą załogę. Jeśli jedna osoba jest nie w porządku, to się odbija na wszystkich.

Jesteście zgranym zespołem?
M: Trudno powiedzieć. Przewija się tu mnóstwo ludzi. Możemy mówić tylko o tych którzy są na stałe. Taki Jurek na przykład. Jest z nami od zawsze. Tato kupował od jego Taty marchewkę. Jurek jest dla nas jak rodzina. Byliśmy na jego weselu, poznał u nas swoją żonę.
A: A Józiek?
M: Józiek też! To nasz dziadek.
A: Ciężko jest żeby ktoś chciał zagrzać tu miejsce na stałe. To jest po prostu bardzo ciężka praca, trzeba bardzo to lubić żeby tu wytrzymać. Wszystkiego na pieniądze nie da się przeliczyć. Poświęconego czasu najbardziej.

Jak z Waszą formą fizyczną?
M: Miałam długą przerwę od jazdy konno jak chodziłam do liceum. Nie jeździłam w ogóle. Potem poszłam na studnia, miałam pracę, z której zrezygnowałam. Pisklak (Michał) namówił mnie żebym wróciła do stajni. Nie mogłam się odnaleźć. Na nic nie miałam siły. Codziennie pompki, i jakoś ruszyłam…
A: Moje początki były tragiczne! Pamiętam, że zrobiłam 2 przejażdżki, położyłam się na łóżku i krzyczałam: Nie mogę! Umieram! W końcu Tato przyszedł, i mówi: co ty, Aśka! Poczekaj aż siedem lotów przejedziesz!
M: Wszystko jest kwestią ćwiczeń i systematyczności. Teraz jeździmy siedem przejażdżek. Codziennie...

Siła sióstr czy rodzeństwa w ogóle?
M: Ja byłam zawsze bardziej związana z Michałem niż z Aśką. Między nami jest większa różnica wieku. Aśka jako dziecko była bardzo samodzielna, często też bawiła się sama. Michał, Magda, Karol, i ja to taki gang. Aśka dla nas to taki rzep do ogona przyczepiony był.
A: Był taki moment kiedy ja chodziłam do gimnazjum, a Ty pracowałaś w Sosence (kawiarnia - przyp. red.), że nie widywałyśmy się w ogóle. Mijałyśmy się w drzwiach. A teraz… pracujemy ze sobą codziennie. Jest zupełnie inaczej.

Zazdrościcie sobie czegoś?
M: Zazdroszczę Aśce tego że jeździ wyścigi i się nie boi. Ja się boje strasznie. Tato namawiał mnie już od gimnazjum żebym zrobiła licencję i jeździła. Nie boję się jazdy w samym wyścigu. Boję się ludzi. Ich oceny. Bardzo się przejmuję jak ktoś mnie krytykuje. Podobnie jak Aśka. Aśka też się bardzo przejmowała.
A: To prawda. Teraz już się nie przejmuje, ale kosztowało mnie to bardzo dużo. Jak zaczęłam jeździć wyścigi, a jeszcze wtedy chodziłam do szkoły, to we czwartek i piątek przeżywałam największy stres. Jeszcze tylko 2 dni i wyścigi. Byłam chyba jedyna która nie czekała z radością na weekend…Licencję zrobiłam od razu po ukończeniu 16 lat. Nikogo nie znałam, każdy patrzył z góry… ciężko mi było na początku. I jeszcze Tato w tym wszystkim… Pamiętam, to był mój pierwszy sezon, kiedy pojechałam w Nagrodzie na Modraszku. Po wyścigu jeden z dżokejów potwornie na mnie krzyczał. Przepłakałam na dżokejce cały dzień. Jak Ojciec tam wpadł… Ja się nigdy nie skarżę, nic nie mówię, ale on zawsze wie, że coś się stało.

Kto jest wtedy największym wsparciem w takich sytuacjach? Monika? Mama?
A: Mama…zdecydowanie Mama. Ja jestem bardzo zamknięta, sama przeżywam swoje problemy. Nie omawiam ich na forum i ciężko coś ode mnie wydusić. Ale Mama zawsze wie co i jak i zawsze pomoże kiedy trzeba. Kurcze… ja zawsze płacze!
M: Ja też! Nienawidzę tego! Jakieś strasznie wrażliwe jesteśmy! Mama wspiera, ale Tato to nie jest wylewny. Jak kiedyś przyszedł do mnie i dziękował mi za coś to się tak poryczałam…to jak na składaniu życzeń w święta. Wszyscy płaczą!:)

Asia, czego zazdrościsz Monice?
M: Aśka mi nie zazdrości… O! Aśka mi zazdrości chłopaka!:)
A: Ma taką cechę której ja nie mam. Potrafi być bardzo bezpośrednia i z każdym wszystko załatwić. Od razu wywala co jej leży na sercu.

Co chciałybyście zmienić w swojej pracy?
M: Dużo rzeczy byśmy zmieniły. Potrzebujemy więcej osób do pracy. I już byłoby inaczej. Czekamy na drugą maszynę, to nam bardzo ułatwi pracę. Dobrze byłoby wiedzieć na kogo można liczyć. Bardzo uciążliwe jest jak ktoś przyjeżdża nie systematycznie, dwa, trzy razy w tygodniu. Ciężko wtedy cokolwiek zaplanować. Ja się zastanawiam, jak to jest? Czy ludzie nie czują odpowiedzialności za to co robią? A najgorsze jest chyba to, że Tato zupełnie nic z tym nie robi! Jak Anioł się zachowuje! Zawsze wszystkich tłumaczy, jest miły nawet dla tych co tak bardzo zawodzą.

Jak odbieracie sukcesy stajni? To już przyzwyczajenie, czy forma rekompensaty codziennego potu krwi i łez?
A: Wszystkie wygrane cieszą. Widać, że ta ciężka praca nie poszła na marne. Widać konsekwencję pracy w zimie. Tato nie odpuszcza. No raz zrobił wyjątek przy -23 stopniach…
M: Najważniejsze jest to, że wszystko wpływa na humor trenera.
A: Na wszystkich wpływa!
M: Tak…jak jest weekend jak coś nie wyszło, to wszyscy chodzą zachmurzeni. Raczej nie odzywamy się, jest ciszej niż co dzień.

Asiu, a jak Ty odbierasz swoje starty i wygrane?
A: Cieszy mnie bardzo zwycięstwo konia którego trenuję codziennie, a nie jadę na nim w wyścigu. Wtedy widać że ta praca stad, tam się przekłada. Cieszę się jak mam nieliczonego konia. Wtedy nie odczuwam tak wielkiej presji, i zdecydowanie lepiej mi się jedzie. Ilość jazd jakie mam, też robi wielki znaczenie. Po prostu nabywa się tej odwagi naturalnie. Wielką szkołę życia miałam ostatnio we Wrocławiu, kiedy brałam udział w sześciu wyścigach. Wszystkie na bardzo małą wagę, wymagające odchudzania przez cały tydzień.

Czy któryś z wyścigów poprowadziłaś swoją taktyką?
A: W Warszawie, na koniach z naszej stajni, zawsze mam dyspozycje i polecenia trenera. Tu nie ma miejsca na własną kreatywność. We Wrocławiu muszę w większości przypadków kombinować sama. Przy dyspozycji „wsiadaj i nie spadnij” trzeba sobie jakoś radzić…

Pierwsze słowa po obudzeniu się o 5 rano to? M: Cisza jest. Wystarczy usłyszeć głos trenera i strach cokolwiek nawet pomyśleć że się na przykład nie chce…
Ja jestem taki typem człowieka który lubi długo spać. I wcześnie się kładę. Nie mam zatem problemu z tym żeby wstać rano. Pisklaka trzeba było budzić non stop. Jak ktoś nie wstanie, trener wpada, otwiera drzwi i… jest naprawdę o wiele bardziej skuteczny od budzika.

Są to Wasze wyrzeczenia. Jak się z tym czujecie?
M: Trzeba to przeżyć. Ja już się z tym pogodziłam. Mnie to nie boli. Bardziej boli mojego chłopaka i moich znajomych. Nie jestem typem imprezowiczki, dobre samopoczucie i wyspanie się przedkładam nad całonocną imprezę. Pracujemy od poniedziałku do soboty z dyżurami w niedzielę. Aśka ma jeszcze wyścigi i szkołę w weekend, nie ma zatem mowy o chwili wolnego. Nie możemy sobie pozwolić na imprezowanie do białego rana, bo potem zawiedziemy w pracy innych i same siebie. Nie przeszkadza mi życie tylko pracą. Lubię ją.
A: Inaczej było by jakby nie było z tego radości. Radość jest ogromna. Satysfakcja. I dla niej warto.

Asiu, jaki masz cel założony w tym sezonie?
A: Chciałabym „dobić” kandydata dżokejskiego. „Dobić’ znaczy się wygrać 50–ty wyścig.

Czy jest taki wyścig, albo taki tor na którym chciałabyś się ścigać?
A: Wszędzie. Nie mam konkretnego marzenia co do toru i wyścigu, pojadę wszędzie gdzie dostanę taką szansę. Bardzo dobrze wspominam wyjazd do Emiratów Arabskich i wyścig który jechałam w Abu Dhabi. To duża szkoła życia. Tato to zawsze mówi „tam się odnajdziesz, to tu sobie ze wszystkim poradzisz”.

Oglądacie wszystkie starty?
M: Staram się, chociaż czasem mam wolne i chciałabym się czymś zająć, no to się nie da… Mama przed ekranem komputera krzyczy „dawaj Aśka, dawaj Aśka!”, to chcąc nie chcąc przyłączam się do niej. Zawsze oglądam wyścigi koni których dosiadam podczas treningu. Mam konie na których jeżdżę od 2 – latka, po dorosłość, więc to tak, jakby oglądało się swoje dzieci.

Czy miałyście kiedyś możliwość zaplanowania sobie wakacji?
M: Myśli może były…ale we dwie w tym samym czasie na pewno nie pojedziemy. Stresowałybyśmy się bardzo, czy wszystko jest w porządku i sobie bez nas radzą. A co to za wakacje z wiecznym stresem?

Czy posiadanie Cacciniego w stajni to bardziej szczęście czy presja?
M: Myślę, ze fajnie jest mieć takiego super konia w stajni. Było mi bardzo miło kiedy Caccek jechał do Niemiec, i media z tego toru cały czas podgrzewały atmosferę, o super koniu z Polski który przyjeżdża się do nich ścigać. To bardzo miłe. Albo Wrocław. To super, że ktoś robi wydarzenie z tego, że przyjeżdża do nich koń żeby zrobić galop. Jest to czasem uciążliwe bo wszystko jest tu ustawione pod niego. Caccini w karuzeli nie może mieć żadnych kobył. Żadnych. Zawsze zatem trzeba pamiętać żeby na przejażdżkę z nim wychodziły tylko ogiery. Ziemia przestaje krążyć, bo Caccek wychodzi na przejażdżkę.
A: Najlepsze jest to, że w takim ośrodku treningowym na końcu świata jak w Podbieli można wytrenować tak wspaniałego konia. Jest to ogromna promocja wyścigów, naszej stajni, trenera.

Jakie były lub są takie szczególne konie dla Was?
M: Ja mam Nolana. Kupiłam go od Taty. Jeździłam na nim od małego, mimo tego że nie był najmilszym koniem, to jest takie moje dziecko. Mam oczywiście konie do których się przyzwyczajam przy codziennej pracy. I bardzo się denerwuję jak ktoś inny na nich jeździ. Dochodzi do małych awantur.
A: Campo di Fiori bardzo lubiłam.

Wraz z końcem sezonu, jak odchodzi część koni odczuwacie bardziej żal czy ciekawość jakie kolejne młode się pojawią?
M: Jak odchodzi taki…mało popularny w stajni, sprawiający problemy, to się trochę cieszymy…
A: Ja się staram nie przywiązywać do koni za bardzo. Wiem jak to boli jak odchodzą te najbardziej kochane. Pamiętam jak rozpaczałam po Dusigroszu. Dobrze, że mnie nie było jak go wywozili, bo bym go nie wypuściła. Był kochany i mądry.

Czy myślicie, że to wszystko by się udało gdyby nie siła całej rodziny Wyrzyków?
M: Jest na pewno wesoło!
A: Jeszcze jak był Pisklak (starszy brat Michał - przyp. red.), to było super. Na pewno wspólna praca spowodowała że się bardziej przywiązaliśmy do siebie. Rodzeństwo jeżdżące, czekamy jeszcze na Zośkę (11 l.).
M: Mam nadzieję, że ją trochę wychowamy, bo to taka mała kochana cwaniara jest. Okręciła Mamę wokół palca. Cukierek taki rodzinny. Ale my po cichu staramy się ją cisnąć. No na pewno nie tak bardzo jak nas Pisklak. To był bardzo niedobry brat. A teraz… teraz to szkoda że go nie ma. Wydaje mi się, że tęskni. Ale nie powie. Nie przyzna się. Ma teraz swoja rodzinę, małą córeczkę i tam się realizuje. Tutaj był nieoceniony. Nic mu nie trzeba było mówić, wszystko wiedział. Tato mógł zostawić pod jego opieką stajnię na kilka dni i być pewnym ze wszystko będzie ok. Myślę, że Tato też żałuje że Pisklaka nie ma. Ale tez się nie przyzna!
A: Pisklak się nie przyzna że chciałby tu wrócić, a Tato się nie przyzna ze go tu brakuje. A dziś się mnie nawet pytał; a co Twój brat robi? Hmm w zasadzie to codziennie się pyta…
M: Teraz to my się nauczymy. Traktorem jeździć, zbierać siano…
A: Uważaj, bo jak się nauczysz to nie będziesz miała życia!:)

Dumne jesteście z Taty?
M: Tak.
A: Jasne! On jest taki bardzo zawzięty. Jak już sobie coś postanowi to na pewno do tego dojdzie. On to wszystko sam prowadzi.

A z Mamy?
A: Mama? Mama to jest Anioł!
M: Jestem dumna, że ona tu wytrzymuje. Tu jest zawsze pełno ludzi. Ciągle się coś dzieje. Na jej głowie jest cała papierkowa praca. Rozliczenia, kontakty z właścicielami koni.
Chciałybyśmy na pewno bardziej jej pomagać. Tak żeby mogła wrócić z pracy i po prostu odpocząć.

Czy miałyście taką sytuację z którą musiałyście zmierzyć się same?
M: Najgorzej jest wtedy jak Tato wyjeżdża na kilka dni np. na aukcję koni. Zawsze się coś stanie! Naprawdę! Jeden koń rozciął sobie nogę, trzeba było zszywać, w Sylwestra kobyła zaczęła nam się źrebić. Zawsze jak wyjedzie, to konie podkowy zrywają. Szukamy po lesie potem.

Kilka słów od Taty…
Specjalne życzenia dla Asi?
Specjalnych życzeń raczej nie mam. W zasadzie niczego nie muszę jej życzyć. Jest dojrzałym jeźdźcem, robi duże postępy. Widać że myśli w wyścigu, bardzo mnie to cieszy. O! Mam jedno życzenie. Żeby tato dawał jej więcej dosiadów.
A czego życzysz Monice?
Monice… Monice to życzę żeby ze mną wytrzymała. Bardzo się cieszę że razem pracują. Nie wtrącam się w ich życie ale dobrze jest je mieć przy sobie. Więcej je dzieli czy łączy?
Raczej łączy. Uzupełniają się i raczej są zgodne. Często oceniam to przez pryzmat mojego dorastania. Nie było łatwo i kolorowo. Myślę, że dużą rolę odgrywają tu rodzice. Łagodzenie konfliktów to moja rola i mam nadzieję, że spełniłem ją dobrze. Dziewczyny się lubią, rozmawiają ze sobą. To prawdziwa siostrzana miłość.

Kilka słów od Mamy…
Myślę, że są takimi twardzielkami, że to nasze niełatwe życie tak je zahartowało.
Strasznie lubię z nimi przebywać . Przeraża mnie upływający zbyt szybko czas i świadomość, że zaraz nie będzie ich w domu.. Wydaje mi się, że obcowanie ze zwierzętami od małego ukształtowało w nich mocne, aczkolwiek wrażliwe charaktery. Widziały różne sytuacje wymagające śmiałych i szybkich decyzji. Na pewno można na nich polegać, są solidne i odpowiedzialne, koleżeńskie, lubiane przez rówieśników. Czasem zaskakują mnie tą swoją „dorosłością” i odwagą w różnych trudnych sytuacjach.
Podziwiam je za pracę jaką wykonują w stajni, bo to nie jest praca na etacie, która kończy się o 16. Dla dziewczyny jest to ciężka praca fizyczna wymagająca nierzadko siły i dużego wysiłku (nie wiem skąd one to biorą – zwłaszcza Monika – rozmiar „xs”).
Cieszę się, że dogadują się ze sobą (często wychodzą na wspólne imprezy , czy do kina).Kiedy były młodsze, Aśka zawsze mogła liczyć na pomoc Moniki w wytłumaczeniu zadań z matmy (Monika była bardzo dobrą uczennicą). Teraz, kiedy oglądamy z Moniką wyścigi on-line, jak jedzie Aśka nasz doping słyszy chyba cała wieś. Nie ma między nimi takiej rywalizacji o uczucia, jakie czasem obserwuje się między rodzeństwem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chociaż Monika czasami wytyka mi, że na wygaszaczu w telefonie mam zdjęcie Aśki.
W bezpośrednich kontaktach na linii mama – dziecko, wydaje mi się, że Monika mniej okazuje swoje uczucia, chociaż jeśli zechce potrafi napisać czułego smsa, Asia przychodzi i przytula się do mnie … Poza tym Monika umie chyba bardziej powalczyć o swoje, czego brakuje Aśce. Obydwie mają poczucie humoru i dystans do siebie, co mnie bardzo cieszy.
Myślę, że one wiedzą, że je bardzo kocham i chciałabym, żeby nigdy w to nie zwątpiły. Życzę im, żeby zawsze były silne psychicznie i jednocześnie otwarte na innych ludzi, bo to przecież o to chodzi…
Chciałabym żeby nie pogubiły się w tym życiu, które nie jest przecież łatwe, żeby umiały dokonywać właściwych wyborów i przede wszystkim , bez względu na to, gdzie będą i czym się będą zajmowały, żeby zawsze robiły to najlepiej jak potrafią i zawsze mogły bez wstydu spojrzeć sobie w twarz. Wspaniałe fotografie dzięki uprzejmości Zuzanny Zajbt

środa, 22 marca 2017

O pracy, która jest pasją, goryczy i żalu, po walkę i nadzieję na przyszłość - rozmowa z Anną Stojanowską

19 lutego 2016. Jaki to był dzień?
Początek tego dnia nie różnił się niczym od innych dni pracy. Wielokrotnie w ciągu tego roku wracałam do tego dnia i zastanawiałam się czy było cokolwiek, co zwiastowało te wydarzenia. Czy poprzedzające dni, lub poranek mógł sugerować, co ma się wydarzyć. Z perspektywy czasu oceniam, że ten dzień nie różnił się niczym od pozostałych. Dlatego może zareagowałam w tak inny sposób, niż zareagowałabym dzisiaj na taką decyzję.
Jeszcze rano, mój ówczesny przełożony, pan Sutkowski poprosił mnie o przygotowanie takiej mapy drogowej, informacji, co należy zrobić aby przygotować się do aukcji w Janowie Podlaskim i Czempionatu narodowego. Ok godziny 11 zostałam zaproszona do gabinetu dyrektora w którym czekał już na mnie Prezes Agencji, pan Waldemar Humięcki, kadrowa Zofia Mitura, oraz dyrektor Sutkowski. Domyślałam się co może się wydarzyć, ale nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że zostanie to przeprowadzone w takiej formie. Pan Sutkowski powiedział, że żąda dla mnie zwolnienia dyscyplinarnego, ponieważ poważnie naruszyłam przepisy. Złamałam zasady opisane w ustawie o ochronie praw zwierząt odnośnie pobierania zarodków u koni.
Zbaraniałam.
Chwilę później zaczęto czytać mi kolejne zarzuty, m.in. zawarcie niekorzystnej umowy na dzierżawę klaczy Wieża Mocy ze Stadniny koni Michałów, dopuszczenie do tego, że pobrano od niej niekontrolowaną ilość zarodków, nieubezpieczenie klaczy Pianissima, której śmierć naraziła Stadninę koni Janów Podlaski na wielomilionowe straty, doprowadzenie do wielozatrudnienia w Stadninie koni Racot.
Ponieważ każdy z elementów zawartych w wypowiedzeniu był dla mnie niejasny, nieczytelny, nie wiedziałam o co chodzi, prezes zapytał mnie czy chcę to jakoś skomentować. Trudno było jakkolwiek odnieść się do stawianych zarzutów, ponieważ żaden przepis w Polsce nie definiuje ilości pobieranych zarodków ani koni, ani świń, ani delfinów…nie wiem zatem który z przepisów został złamany. Poza tym, nie byłam osobą która podpisywała jakiekolwiek dokumenty związane z dzierżawą koni, tylko robił to prezes spółki z której ten koń pochodził. Dzierżawa klaczy Wieża Mocy była podpisana przez Stadninę Koni w Michałowie, klacz pojechała do Stanów Zjednoczonych na dwuletnią dzierżawę, gdzie wg umowy dzierżawca tej klaczy miał możliwość pobrania 4 zarodków które się urodzą tam, w związku z tym będą zarejestrowane w tamtejszej księdze stadnej, wobec tego obowiązują przepisy ustanowione w Stanach Zjednoczonych. Amerykańska księga stadna nie limituje ilości pobieranych zarodków. Nie rozumiem więc, jaki przepis został złamany.
Próba tłumaczenia czegokolwiek nie miała zupełnie znaczenia. Klamka zapadła.
Pan Humięcki i pani Mitura zaproponowali, że jeżeli podpiszemy ugodę i przyznam się do zarzutów postawionych w wypowiedzeniu, oni zamienią tryb wypowiedzenia z dyscyplinarnego na rozwiązanie stosunku pracy bez 3 miesięcznego okresu wypowiedzenia.
Zupełnie nie rozumiałam dlaczego mam cokolwiek podpisywać?! Nie wiedziałam o co chodzi! Dlaczego mam się przyznawać do czegoś, czego nie zrobiłam? Poprosiłam o 15 min przerwy, wróciłam, i poprosiłam o dyscyplinarne zwolnienie. Zaczęłam pakować 21 lat pracy, co nie było łatwe, i czekałam na dostarczenie mi finalnego dokumentu wypowiedzenia. W między czasie dowiedziałam się, że kiedy ja o 11 wchodziłam do pokoju mojego przełożonego, pół godziny wcześniej do Stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie wyruszyła delegacja z wypowiedzeniami dla zarządzających stadninami. Przetrzymano mnie do godziny 15.00. W końcu okazało się, że nie mogą mi dać wypowiedzenia dyscyplinarnego, dostałam rozwiązanie stosunku pracy z 3 miesięcznym okresem wypowiedzenia, bez obowiązku świadczenia pracy.
W połowie maja otrzymałam informacje o zmianie trybu wypowiedzenia na dyscyplinarny, a powodem zmiany trybu wypowiedzenia były moje rzekome wypowiedzi w mediach oczerniające Agencję i szkalujące jej dobre imię.
Sprawa ma swój finał w sądzie pracy, z mojego powództwa. Nie ma powrotu dla mnie do tej instytucji, natomiast uważam, że zostałam skrzywdzona każdą z form wypowiedzenia oraz zarzutami które mi postawiono. Zarzuty pokazują nieznajomość przepisów oraz brak rozeznania we właściwym skierowaniu rzekomych zarzutów. Nie zostały skierowane do właściwej osoby.

Skończył się pierwszy rozdział. Dla Ciebie, dla polskiej hodowli koni arabskich. Czy jednak z perspektywy czasu jakiś kolejny się otwiera? Czy było w tych decyzjach jednak coś pozytywnego?
Pracowałam w Agencji od 1995r. Nie znam się na polityce, zawsze byłam przekonana, że hodowla jest apolityczna. Obserwowałam zmiany które zachodziły, i myślałam czasem, że przyjdzie taki moment kiedy będę musiała pożegnać się z tą pracą. Jednak te 21 lat pracy nauczyło mnie tego, że wiedza i fachowość zawsze się obronią. Robiąc to co robię, i pracując na tym stanowisku miałam pewność, że robię to co lubię. Praca to dla mnie ogromna przyjemność a nie coś co robić muszę. Dla całej naszej trójki, to nie była tylko praca, a kawałek życia. Sposób w jaki z nami postąpiono jest przykry i bolesny. Niezrozumiały. Tysiąc razy zastanawiałam się w ciągu tego roku i zadawałam sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało? Jakie błędy popełniłam? Co zrobiłam źle? Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie…ale jakiś czas temu pomyślałam sobie, że chciałabym dożyć takiego dnia kiedy okaże się że wszystko w życiu ma sens, i to co nas spotyka, prędzej czy później wychodzi nam na dobre. Chciałabym w to wierzyć, że mamy wpływ na to co się dzieje w ograniczonym zakresie. Reszta to siła wyższa, przypadek. Wtedy było mi trudno to zrobić, teraz, z perspektywy tych 12 miesięcy zaczynam widzieć światło w tunelu. Miało to sens. Gdyby się to nie stało nie znalazłabym się na takim etapie życia na jakim obecnie jestem. Gdyby mnie nie usunięto z agencji, trwałabym tam dalej. Z różnych względów. Z poczucia obowiązku, z wiary w to, że powinno się trwać do końca na okręcie, z lęku przed nieznanym, wygodnictwa. Dziś już wiem, że istnieje życie poza hodowlą państwową, poza ideałem który sobie wykreowałam przez 20 lat i niewiele miał wspólnego z rzeczywistością.

Jak teraz wygląda Twoja praca?
Założyłam firmę. Z dużymi obawami i ciągłym brakiem wiary w to czy 46 cio letnia zootechniczka jeszcze na obecnym rynku pracy może coś znaczyć, bo to wiek trudny, zawód nietypowy i bardzo wąska i niewdzięczna specjalizacja. Rynek odpowiedział: mam zlecenia z kraju i zagranicy. Prowadzę doradztwo hodowlane, zajmuję się prowadzeniem dwóch prywatnych stadnin w kraju i dwóch zagranicą. Dużo jeżdżę za granicę na jednorazowe zlecenia, prowadzenie stanówek. Są to klienci z bliskiego wschodu, najwięcej zleceń realizuje się od listopada do marca. W ubiegłym roku wspólnie z moimi kolegami zrobiliśmy Czempionat w Krakowie, który nie jest źródłem dochodu, ale zaznaczeniem bardziej, że jesteśmy w branży i możemy robić to na czym się znamy i potrafimy robić najlepiej. W tym roku rozszerzymy Czempionat o aukcję. Tym bardziej, że do całego wydarzenia włączył się Polturf, co daje nam pewność, że wszystko będzie przeprowadzone na wysokim poziomie.

Środowisko jest bardzo dumne z funkcji jaką pełnisz w ECAHO, oraz z tego, że dokonano tego wyboru na kolejną kadencję. Nie wszyscy jednak wiedzą co to jest za organizacja, oraz jaką pełni rolę. Powiedz proszę o tym kilka słów.
Dla hodowli koni arabskich są dwie najważniejsze organizacje. WAHO – światowa organizacja konia arabskiego i ECAHO – europejska organizacja konia arabskiego . Światowa organizacja skupia się na księgach stadnych. Członkami WAHO są kraje reprezentowane przez księgi stadne. Dziś definicja, czym jest koń czystej krwi arabskiej, jest definicją ustanowioną przez WAHO. Jest to koń czystej krwi arabskiej, wpisanej do księgi stadnej danego kraju, uznanej przez WAHO. ECAHO jest organizacją która powstała 40 lat temu, zrzeszającą kraje reprezentowane przez organizacje które muszą spełnić kluczowy warunek: organizować pokazy w kraju. Członkiem ECAHO reprezentującym Polskę jest Agencja Nieruchomości Rolnych. Z racji pełnionej funkcji byłam wysyłana jako delegat reprezentujący Polskę i polską hodowlę, brałam udział w posiedzeniu poszczególnych komisji. ECAHO ma zarząd składający się z 9 członków, oraz Prezydenta. Zgodnie z konstytucją kadencja zarządu trwa 4 lata, co 4 lata wymieniani są członkowie, wymieniany jest prezydent. Do niedawna było tak, że każdy z członków miał prawo do 2 kolejnych reelekcji, i po dwóch kadencjach musiał odejść. W ubiegłym roku ten zapis został zniesiony i nie ma limitów kadencyjności. 8 lat temu zaproponowano żebym kandydowała do zarządu. Warunkiem kandydowania jest zgłoszenie osoby przez co najmniej 2 kraje. Tak się stało w moim przypadku. Kandydatura została poparta, przegłosowano mnie, weszłam do zarządu. W tym roku upływała druga kadencja mojej bytności w zarządzie. Procedura się powtórzyła, prezydent zapytał się mnie czy zgodzę się kandydować na kolejną reelekcję. Uważałam, że ECAHO nie wyjdzie na tym dobrze, ponieważ Polska mnie nie poprze. Obawiałam się czy tej organizacji nie zaszkodzi nie tyle konflikt, ile niezręczność takiej sytuacji, kiedy mój rodzimy kraj będzie występował przeciwko mnie. W momencie kiedy ogłoszono wybór kandydatów, okazało się że, że poparło mnie 8 państw. Nie wiem w jaki sposób zagłosowała Polska. Tym bardziej, że na dzień przed wyborami, na ręce Prezydenta ECAHO wpłynęło pismo z Agencji wyrażające protest przeciw mojej kandydaturze. Było tam napisane, że Polska mnie nie popiera, nie chce, nie życzy sobie żebym kandydowała do Zarządu. W otrzymanej odpowiedzi zaproponowano Agencji zapoznanie się z konstytucją oraz kluczową informacją, iż nie jestem już reprezentantem polski, nie reprezentuję hodowli polskiej, jestem osobą fizyczną którą można wybrać bądź nie, na zasadzie demokratycznego głosowania. Zanim przystąpiono do głosowania miała miejsce sytuacja która mnie zaskoczyła. Przyjechały 2 osoby delegowane z Polski Pan Tomasz Chalimoniuk i Pan Maciej Grzechnik. Na chwilę przed głosowaniem pan Chalimoniuk poprosił o głos, i powiedział, że polska delegacja popiera moją kandydaturę.
Wprawił mnie w ogromne zdziwienie, ale nie mam złudzeń, i nie sądzę że nagle nastąpiła jakaś zmiana widzenia całej sytuacji. Jak się kogoś nie da zniszczyć, to trzeba go poklepać po plecach i udać że się go popiera.
Po tym wszystkim co się stało, jak przez 12 miesięcy, w moim rodzimym ogródku nie tylko wyrzuca się mnie z pracy, ale usiłuje się mnie nazwać złodziejem, toczy się wokół stadnin arabskich kolejne dochodzenie, ktoś stara się udowodnić nasza nieuczciwość, działanie na szkodę tej hodowli, dzieje się cos takiego. Ludzie mnie poparli, uwierzyli. Przed samym głosowaniem powiedziałam, że nie reprezentuję już hodowli państwowej, nie reprezentuję Agencji, mogę jedynie stanąć jako Anna Stojanowska, i jeżeli to dla Państwa wystarczy, to ja z pokorą przyjmę każdy wynik tego głosowania. Finalnie, na 46 głosujących 45 osób zagłosowało za, 1 osoba się wstrzymała. Jest to dla mnie ogromna satysfakcja, ale również doping i zobowiązanie.

Jakie plany na życie ma młoda dziewczyna która podejmuje decyzje o studiach zootechnicznych? Czy z perspektywy tych lat ta przyszłość rysowała się przed Tobą w sposób jaki sobie założyłaś?
Idąc na zootechnikę byłam typową infantylną dziewczyną zakochaną w koniach, która od lat jeździła konno. Zawsze lubiłam pisać, lubiłam słowa, dlatego myśląc o kierunku studiów celowałam w biologię, dziennikarstwo, chciałam spróbować studiowania kilku fakultetów… skończyło się na zootechnice.
Zawód zootechnika opierał się wtedy na państwowych gospodarstwach. Dość wcześnie poznałam pana Byszewskiego z którym jeździłam po stadninach, który uczył mnie modelu hodowlanego. Jak zaczynałam pracować w Agencji, były jeszcze 33 stadniny, 11 stad ogierów, i 4 zakłady treningowe. Po skończonych studiach marzyłam o tym, żeby pracować w stadninie, hodowla funkcjonowała jako idea, model, wzorzec. Tym bardziej, że przez całe studia jeździłam na praktyki do stadniny koni Golejewko, byłam bardzo z tą stadniną związana. Wtedy na mojej drodze stanęła Pani Iza Zawadzka która namawiała mnie żebym przyszła do pracy w nowo utworzonej Agencji, i żebym spróbowała zająć się końmi arabskimi. Odmówiłam. Przecież moją misją była praca w terenie, chciałam poznać tę sól ziemi…wtedy pani Iza powiedziała…dobrze. Proszę jechać pracować do stadniny, niech to będzie rodzaj stażu, ale po dwóch latach musisz wrócić. Tak się stało. Staż odbywałam w Michałowie, Kurozwękach, Białce, Janowie Podlaskim. Po 2 latach wróciłam, i zaczęłam pracować z Panią Izą w Agencji. Jest to osoba która zmieniła moje życie. Moje życie zawodowe i prywatne. Jest to osoba która zmieniła moje spojrzenie na hodowlę, życie, świat. Miałam w życiu ogromne szczęście, że trafiłam na nią. Na takich ludzi jak pan Byszewski, na pana Jerzego Budnego. Byli to ludzie którzy ukształtowali mój kręgosłup zawodowy, młodej, naiwnej dziewczynie, potrafili pokazać co to znaczy taka moralność zawodowa, co to znaczy poczucie misji. Zdaję sobie sprawę że to brzmi infantylnie że ktoś pracuje dla idei, ale tak było. Dlatego tak trudno mi było przejść do porządku dziennego nad tym co się stało 19 lutego 2016r. To całkiem obaliło mit pracy dla idei, wizji, poświęcenia. Odłożenia na bok życia prywatnego, własnej rodziny, słabości. Najważniejsza jest misja. Każda z tych osób, pani Iza, czy pan Byszewski, poświęcili swoje życie prywatne dla misji zwanej hodowlą koni. Nie stawiali limitu gdzie kończy się praca, a gdzie zaczyna życie prywatne.
Nigdy jednak nie powiem, że był to stracony czas. Był to najlepszy zawodowo okres w moim życiu. Mogłam się realizować, miałam świadomość, że jestem w pracy szanowana. Człowiek jest zbudowany z doświadczeń, doświadczenia kształtują naszą osobowość.

Czy w Twoim planie na życie są marzenia czy cele?
To trudne pytanie…chciałabym wierzyć w to co powiedział Marek Trela po naszym zwolnieniu. Że jeszcze wszystko będzie dobrze. Hodowla przetrwała wojny, zabory, 70 lat komuny, zawirowania, i ten trudny okres który przyszedł, też przetrwa. Za kilka lat, przyjdzie taki moment że będę mogła się obejrzeć i nadejdzie refleksja, że byłam częścią tego wszystkiego.
Chciałabym trochę przemeblować swoje życie. Jak patrzę na rozkład moich zajęć, i to, że na 365 dni miałam 120 dni delegacji, i te 120 dni to czas wyrwany z gardła mojej rodzinie, to jestem przekonana, że nadszedł czas aby móc skoncentrować się na najbliższych. Nie nadrobię tego czasu, ale mogę walczyć o przyszłość. Mam 15-sto letniego syna który ciągle mnie potrzebuje, a jednocześnie jest w takim wieku kiedy zaczyna się z nim rozmawiać jak z partnerem, a nie działać autorytatywnie. Na pewno te relacje tez się zmieniły. Myślę, że przyszedł czas kiedy trzeba przestać pracować dla misji, a zacząć pracować dla siebie.

Czy najpiękniejszy koń na świecie już się urodził?
Nie ma takiego pojęcia jak najpiękniejszy koń na świecie. W moim odczuciu nie ma takiego pojęcia jak koń najdroższy, najwspanialszy, najlepszy. Jest tak jak z ludźmi. Cześć z nich jest w naszej pamięci i zawsze tam będą, część zaznacza swoją obecność i odchodzą.
Dla mnie takim koniem który od zawsze jest w mojej głowie, do którego zawsze będę miała ogromny szacunek jest Kwestura. Przez jakiś czas była najdrożej sprzedanym koniem, ale nie to traktuje o jej fenomenie. Ona jest wielką, końską osobowością. Jest to klacz która w trudnym świecie pokazów musiała zaznaczyć swoją obecność i robiła to zawsze w taki czysty, niekłamany sposób, nie zatracając swojej osobowości. Uwielbiałam na nią patrzeć, potrafiła narzucić swoje reguły gry bez walki, ale w sposób bardzo zdecydowany i taki…kobiecy. Nigdy nie krzyczała: ja! Ja! Wybierz mnie!
Bardzo lubię tę klacz, i przeżywałam jej odejście z polskiej hodowli. Wiedziałam jednak, że jako matka nie ma już nic więcej do powiedzenia, albo powiedziała już wszystko, co tez uważam, że jest jej prywatną decyzją dlaczego tak robi.

Powiedziałaś, że podczas najbliższego wydarzenia w Krakowie dołączy do was sprawdzony partner, firma Polturf. Powiedz proszę czy na przestrzeni tych kilkudziesięciu aukcji które organizowaliście wydarzyło się coś nieprzewidzianego?
Współpracując z kimś przez 15 lat, można sprawdzić na ile możemy na siebie liczyć. Nigdy nie ukrywałam, że praca z Basią Mazur przerodziła się w przyjaźń. Na pewno dzięki temu tym bardziej mogłyśmy być pewne że możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Pracując przy tak trudnej materii jaką jest aukcja janowska, na tak nieprzewidywalnym rynku jakim jest rynek koni arabskich, przy takim niebezpieczeństwie wpływu czynników zewnętrznych na przebieg tej imprezy, dużo łatwiej się pracuje ze sprawdzoną grupą ludzi która sobie ufa. Kiedy wiemy w jaki sposób ktoś może zareagować. Niemożliwe jest zbudowanie takiej gwarancji zachowań z firmą wybieraną co roku na organizowanie tego eventu.
Zdarzały się różne sytuacje. Był zamach bombowy na Heathrow, zablokowano loty, połowa klientów nie dojechała, ale co ważniejsze, nie dojechał aukcjoner który miał przylecieć w sobotę i w niedzielę prowadzić aukcję. Wydawałoby się, że to sytuacja bez wyjścia. Kolejny nasz znajomy, Scott Benjamin, który kocha polskie konie, uwielbia Polskę, przymuszony, przydeptany butem, ze łzami w oczach mówił, że nie da rady, nie potrafi tego zrobić…przy pomocy Basi i mojej poprowadził tę aukcję. Aukcja była wygrana szczerością. Wyszedł do gości i powiedział: przepraszam, nie wiem jak to się robi, pomóżcie Państwo, ubierzcie się w tolerancję, wytrwałość, razem nam się uda. To był sukces! Mobilizacja jaka wtedy nastąpiła była możliwa tylko wśród ludzi którzy mają do siebie zaufanie i mogą w pełni na sobie polegać.
Była sytuacja kiedy przyszła burza, w trakcie piątkowego wieczornego pokazu zawaliła nam wszystkie namioty, odcięła prąd. Ludzie siedzieli w hali z minimalnym światłem z agregatu, a na zewnątrz biegały luzem przerażone konie ze stajni namiotowych, które złożyły się jak pudełka z kart. Wtedy Marek Trela podjął decyzję żeby otworzyć wszystkie wejścia do hali, wpuściliśmy wszystkie biegające konie na jej środek. Goście, wystawcy, obsługa, łapali te konie…wszyscy potrafili się zebrać i pracować jak dobrze naoliwiony mechanizm rozumiejący się bez słów.
Ciężko mi zatem tłumaczyć każdemu dlaczego współpraca z Polturfem przez tyle lat? Dlatego, że się to sprawdzało, wspólnie budowaliśmy doświadczenie.

Jak będzie w tym roku?
Nie wiem…nie wiem jak będzie. Czy zostaną wyciągnięte wnioski z przykrych, zeszłorocznych doświadczeń? Technicznie, jest to proces do wykonania, i jestem przekonana, że to się może udać wielu podmiotom. Mam jednak wątpliwości czy w całym anturażu aukcyjnym nie zatracimy czegoś najważniejszego. Przyroda nie lubi próżni. Luka która powstała po wydarzeniach z ubiegłego roku natychmiast została zapełniona przez inne kraje. Została zorganizowana aukcja w Belgii, była aukcja niemiecka. Boję się że przy takich mechanizmach i nieudanych wydarzeniach, inne aukcje wyprą nas z rynku. Do tej pory, tak dużych eventów było niewiele. Ludzie się bali tego przedsięwzięcia, lepiej sprzedawały się konie na drodze indywidualnych negocjacji, niż podczas dużej imprezy, gdzie trzeba najpierw wydać pieniądze na zorganizowanie aukcji i czekać na zwrot środków z poczynionych zakupów. Aukcja janowska była jedyną taką imprezą na świecie która spełniała wszelkie kryteria. Poza tym, że trwała nieprzerwanie przez 50 lat, przynosiła zyski, funkcjonowała świetnie. Co roku jednak, było to wydarzenie w pełni wypromowane. Jak Coca Cola. Wszyscy znają tę markę. Ale nie bez kozery jest to firma z ogromnym budżetem reklamowym. I zawsze, jedną z pierwszych reklam przedświątecznych jest właśnie reklama Coca Coli…właśnie dlatego, żeby wszystkich utwierdzić w przekonaniu, że są w dalszym ciągu mocną marką na rynku, żeby ludzie nie zapomnieli, żeby nikt nie znalazł pustego miejsca i luki w którą mógłby wejść.
Problem jest w tym, że mamy już połowę marca, a ja nie wiem czy poza najbliżej zainteresowanymi ktokolwiek słyszał, i wie kiedy tegoroczna aukcja się odbędzie. Kto będzie organizatorem, jaka będzie lista koni? Do tej pory, pierwsze informacje szły w eter w grudniu roku poprzedzającego. Było przygotowane zaproszenie, i wstępna informacja o wystawionych koniach. W tej chwili nie ma nawet sprecyzowanego terminu wydarzenia.
Polski koń arabski jest marką i ma określoną jakość. Ale to nie znaczy że powinniśmy przestać o tym mówić. Jest to wąska grupa klientów, o tej samej zasobności. Ten rynek się nie rozrasta. Trzeba wiele pracy aby do nich dotrzeć, dotrzeć indywidualnie. I zadbać o to, żeby wybrali aukcję w Polsce, a nie w Brazylii czy Australii.

Czy możliwe jest aby hodowla państwowa i prywatna były po jednej stronie barykady? Mówiły jednym głosem?
Nie jest to możliwe. A przynajmniej jest to bardzo trudne. Z uwagi na wiele czynników. Przede wszystkim różne cele tych jednostek. Celem hodowli państwowej jest utrzymanie puli genetycznej, państwo musi ochronić hodowlę, klacze matki muszą w tej hodowli zostać. W hodowli prywatnej, jest to niemożliwe. Rządzą się nią normalne prawa ekonomiczne. Nikt nie będzie utrzymywał stadniny, w momencie kiedy nie ma za co utrzymać rodziny. Zawsze celem hodowli prywatnej było i jest zamknięcie bilansu na zero. Nie ma tu sentymentów. Każdy koń w stadninie prywatnej jest na sprzedaż.

Jakie jest Twoje zdanie na temat wyścigów konnych i prób dzielności którym poddawane są konie czystej krwi arabskiej?
Wyścigi konne mają ogromny wpływ na to jak postrzegane są polskie konie. Mają ogromny wpływ na ich wartość. Ścieżka na którą wskoczyła hodowla w liniach egipskich jest bardzo niebezpieczna, ponieważ kompletnie zatracili użytkowość konia arabskiego. Są to konie bardzo urodziwe, które dzisiaj są sprowadzone do roli psów wystawowych. Te konie nie potrafią galopować, poruszają się z trudem, są małe, wątłe, krzywe, ze ślicznymi główkami.
Dzięki wyścigom i dzięki programowi hodowlanemu opartemu na próbie selekcyjnej jak wyścigi, polskie konie zachowały status quo. Możemy zaobserwować wielką różnicę między końmi które nie były poddane próbie selekcyjnej, a tymi które były w treningu wyścigowym choćby jeden sezon. Dla ogierów jest to bardzo ważne, próba wyścigowa ma ogromny wpływ na ich rozwój, na to w jaki sposób dojrzewają. Psychicznie i fizycznie. Mężnieją bardzo. Po takim sezonie, do stadniny wracają zupełnie inne konie. Dorosłe, ukształtowane. Konie które zostają w stadninach, nie mają możliwości uczestniczenia w treningach, bardzo na tym tracą. Są jakby o numer mniejsze. Niedojrzałe.
Nie jestem znawca wyścigów konnych, chociaż zawsze w zaciekawieniem je obserwuję. Bardzo podoba mi się inicjatywa szejka Sułtana w zakresie pomocy finansowania wyścigów koni bez linii francuskiej, dla koni które mają utrzymać status araba jako araba. Bo cokolwiek byśmy nie powiedzieli o koniach biorących wdział w gonitwach HARC zawsze pozostaje to koń arabski. Bez trudu rozpoznawalny, niezatracający cech rasowych. Tak, próba dzielności jest konieczna, ale z zachowaniem cech rasowych.

Opowiedz jeszcze proszę o pokazach które sędziujesz.
W przyszłym roku minie 20 lat od kiedy oceniam i sędziuje pokazy arabskie. W ciągu roku oglądam tysiące koni. Nie setki. Tysiące. Wiele razy zadawano mi pytanie czy kiedykolwiek mi się to znudzi. I naprawdę bywa tak, że jak sędziuję pokaz podczas którego oceniam 100 koni w ciągu dnia, jestem już bardzo zmęczona, taki wysiłek przytępia już zmysły, trudno jest się skoncentrować. Ciągle jest też jednak tak, że jak wychodzę na plac i czekam na kolejną klasę która się zacznie, mam przyspieszone bicie serca. Miesiąc temu sędziowałam pokaz w Abu Zabi, gdzie było 400 koni. Byliśmy naprawdę bardzo zmęczeni, koni było bardzo dużo, dużo klas, upał…ale wieczorem przyszedł czas na czempionat, wyszły klacze… i… stara baba po 20 latach sędziowania, popatrzyłam na nie, i rozryczałam się jak mała dziewczynka. Pomyślałam wtedy: człowiek nie jest w stanie wykreować nic piękniejszego! Ci wszyscy hodowcy powinni się poczuć jak stwórcy doskonałości, którzy dokonali dzieła absolutnego. Stworzyli absolut. Wyszło 8 klaczy z których 5 było polskich. Były nieskazitelne. To był ideał. Zamknięty w jednym kawałku ideał. Ludzie tworzą wiele dzieł sztuki. Zachwycają się muzyką, obrazami, rzeźbą. Ja wierzę, że w hodowli też jest jakaś nuta artyzmu. Mam ogromny szacunek do hodowców, którym udało się taki artyzm wykreować.
Po tylu latach, jestem w stanie się rozszlochać rzewnymi łzami na środku placu, patrząc na absolutnie skończone piękno.

Czy jest coś, co z perspektywy czasu zmieniłabyś w swoim życiu?
Nie. Niczego nie żałuję. Niczego nie chciałabym zmienić. Miałam przecież ogromną szansę, co jest wielkim przywilejem, pracować w zawodzie który kochałam, który kocham. Oprócz kwestii zawodowych, dzięki tej profesji, spotkałam na swojej drodze tak dużo niebywałych ludzi, to we mnie zostanie. To jest mój majątek osobisty. Jest to nie do przecenienia wartość dodana. Kontakt z takimi ludźmi, czy wspaniałymi zwierzętami, absolutnie wzbogaca. Wszyscy ci ludzie których poznałam dzięki koniom, jest to dla mnie wartość nie do przecenienia.

środa, 11 stycznia 2017

Joanna Balcerska… dziewczyna która dogoni Dettoriego!

Poprosiłam Asię żeby wybrała miejsce w którym będzie czuła się swobodnie. Bez namysłu wskazała stajnię. „Wiesz, warunki są dość spartańskie…” powiedziała, ale obie nie miałyśmy wątpliwości że to najlepsze miejsce do rozmowy o wielkiej pasji, talencie, i planach na przyszłość. Spotkałyśmy się w bardzo szczególnym i symbolicznym dniu. Ostatnim dniu 2016 roku.

Czy przygotowujesz sobie listę postanowień które zrealizujesz w Nowym Roku czy raczej działasz spontanicznie i planujesz na bieżąco?
Raczej nie mam postanowień noworocznych. Mam wrażenie, że jeśli ktoś robi takie postanowienia na Nowy Rok ich realizacja trwa krótko, i bardzo często się je porzuca. Zawsze przecież będzie kolejny Nowy Rok i można będzie znów coś zaplanować. Wierzę w postanowienia które wynikają z różnych zdarzeń, które są przypadkowe, ale mają na nas duży wpływ.

fot. Zuzanna Zajbt

Jak na osobę która trafiła na Służewiec zaledwie 3 lata temu masz już za sobą bardzo duży sukces. Zajęłaś pierwsze miejsce w ubiegłorocznej edycji Czempionatu Młodych Jeźdźców. Opowiedz proszę jak tu trafiłaś i czym była dla Ciebie ta wygrana.
Pamiętam, że jak byłam jeszcze w liceum, pomyślałam sobie wtedy, że jazda konna to piękny sport którego kiedyś chciałabym spróbować. Czas liceum wspominam jako ten moment kiedy zafascynowałam się sportem, próbowałam wielu dyscyplin. Wizja pracy ze zwierzęciem, nauki, wspólnych doznań – tak sobie to wyobrażałam.
O Służewcu opowiedziała mi mama która kiedyś jeździła tu jako amatorka, potem jako pracownik stajni. Poleciła mi to miejsce jako takie, gdzie za pracę można liczyć na jazdę konną. Poszłam więc do budynków biurowych na terenie toru, gdzie spotkałam Jarka Szmyta. To on zadzwonił do kilku trenerów i finalnie zaczęłam swoją przygodę u trenera Andrzeja Laskowskiego. Tam nauczyłam się podstaw pracy w stajni, oraz podstaw jazdy.

Jaki smak miała wygrana w Czempionacie Młodych Jeźdźców? Podobny do pierwszego wygranego wyścigu?
Pierwsza wygrana smakowała najlepiej, tym bardziej, że zdobyłam ją na klaczy Nimfa, na której bardzo chciałam pojechać w wyścigu. To była moja ulubiona klacz. Zawsze jest fajnie jechać, a tym bardziej wygrywać na koniach które się bardzo lubi. Klasyfikację w Czempionacie obserwowałam od samego początku, i kontrolowałam sytuację. To było bardzo miłe wyróżnienie, chciałabym jednak, żeby wyścigów dla uczniów było zdecydowanie więcej. Żebyśmy mieli szansę mieć więcej dosiadów, tak, aby można było mówić o prawdziwej nauce i jeździe. Obecnie jest z tym problem, boję się że gonitw uczniowskich w sezonie 2017 będzie bardzo mało, a te które zostaną rozpisane nie dojdą do skutku. Jeśli nie będzie współpracy na linii jeździec, trener, właściciel, młodzi jeźdźcy nie mają szans na to aby nabrać praktyki w wyścigach. Nikt z nami nie pracuje, i jeśli nie mamy własnych ambicji, i sami nie dążymy do rozwoju, trudno nam na osiągnięcie dobrych rezultatów.

Do osiągania dobrych rezultatów potrzebne jest też dużo pracy własnej ze swoim ciałem, stosowanie odpowiedniej diety. Mam wrażenie, że jesteś bardzo świadoma konieczności pracy którą należy wnieść aby pozostać w dobrej formie przez cały czas.
Tak, to bardzo pomaga, taka wiedza co należy robić i jak ćwiczyć aby pozostać w dobrej formie przez cały sezon. Moją drugą pasją jest trening fitness, a największa motywacją rezultaty jakie osiągam i różnica fizyczna jaką widzę między mną a innymi dziewczętami. To daje ogromne efekty w jeździe konnej, tej w wyścigu i codziennej, treningowej.

Gdzie pracujesz obecnie?
Wraz z otwarciem stajni Mk Racing jestem zatrudniona u trenera Macieja Kacprzyka, wcześniej pracowałam u trenera Andrzeja Walickiego.

Czy to jest praca, czy pasja?
I pasja i praca. Praca jest zawsze wtedy kiedy musimy robić rzeczy mniej pasjonujące, nie związane z końmi. Pasja to wszystkie te wspaniałe momenty pracy z koniem i wielkiej satysfakcji z niej.

Poczekaj, poczekaj…byłam ostatnio świadkiem dość nietypowej sytuacji. Podczas wizyty u swojego konia usłyszałam głos z jednego z boksów młodej klaczki która niedawno przyjechała do treningu. Zainteresowana zajrzałam do boksu, w którym stałaś Ty i starałaś się zaprzyjaźnić z przerażoną klaczką dla której wszystko było nowe i straszne… spotkałam się z taką sytuacją po raz pierwszy przyznam, i było to dla mnie bardzo poruszające i wzruszające zdarzenie.
Nie mam przygotowania teoretycznego, i nigdy nikt mnie za rękę nie prowadził. Miałam jednak to szczęście spotkać garstkę osób które chciały poświęcić trochę swojego czasu i pomóc mi na początku mojej pracy. Dużo przyglądałam się pracy innych osób, oraz koniom, szczególnie ich reakcjom na różne bodźce. Zawsze zwracam uwagę na przestraszone klaczki które bardzo ciężko znoszą pobyt w nowym otoczeniu, szczególnie pierwsze dni pobytu w stajni wyścigowej. Przed nimi przecież ciężka praca i dobrze jest jeśli wiedzą, że człowiek jest ich przyjacielem a nie wrogiem i mogą mu zaufać.
Brak personelu do pracy, duże tempo, nie sprzyjają powolnemu oswajaniu i wdrażaniu koni do pracy. Koń który ma osiągać dobre wyniki, musi być zdrowy fizycznie i psychicznie. Musi mieć stworzone optymalne warunki do pracy, być dobrze żywiony. Mieć wokół siebie ludzi którzy zwracają uwagę na wszystkie sygnały które pokazuje. To niestety odwieczny problem służewieckich stajni, na który nie mam wpływu. Ale robię co mogę żeby pracować jak najlepiej.

fot. Zuzanna Zajbt

Poza pracą w stajni, pasją do treningów, realizujesz jeszcze kilka projektów. Opowiedz o nich proszę.
Wspólnie z grupą jeźdźców postanowiliśmy założyć Stowarzyszenie Jeźdźców Wyścigowych, którego celem jest wspieranie jeźdźców wyścigowych w ich codziennej pracy, oraz stworzenie optymalnych warunków pracy w sezonie wyścigowym. Zależy nam na wszystkich osobach które posiadają licencję profesjonalnego jeźdźca oraz osobach które nie ścigają się profesjonalnie, pracują jednak z końmi na co dzień i biorą udział w jeździe treningowej. Pod patronatem Stowarzyszenia chcemy przeprowadzić cykl szkoleń i warsztatów w zakresie behawioryzmu, techniki jazdy, budowania strategii jazdy podczas wyścigu. Zależy mi na tym, aby w końcu jeźdźcy mieli możliwość przeprowadzenia codziennych ćwiczeń w sali treningowej, możliwość korzystania z profesjonalnego, mechanicznego konia wyścigowego. Niezbędne są szkolenia w zakresie właściwego posyłania konia, utrzymywania sylwetki i balansu ciała.
Kolejnym projekt to Puchar Amazonek. Marzę o tym, aby Puchar miał swoją markę w świadomości kibiców. Aby był rozpoznawalny jako stały punkt w programie wyścigowym. W planach mamy 9 gonitw na 3 torach (Warszawa Służewiec, Wrocław Partynice, Sopot) w których udział wezmą amazonki, bez względu na posiadaną kategorię jeździecką. Niezbędne jest pozyskanie dużego sponsora którego produkty będą „twarzą” Pucharu Amazonek. Myślę o profesjonalnej sesji zdjęciowej dla dziewcząt, promocji wydarzenia w mediach społecznościowych. Zależy mi na eleganckim, profesjonalnym evencie który na stałe wpisze się w wydarzenia prowadzone na torach wyścigowych w Polsce. Chciałabym aby szczególnie młodzi ludzie zauważyli piękno tego sportu, żeby stał się częścią ich życia.

Pomyśl sobie teraz że jest rok 2027. Gdzie i jak siebie widzisz?
Nie wyobrażam już sobie życia bez koni. Czy na Służewcu? Nie wiem…czasem ta praca jest bardzo przytłaczająca. Dla pasjonatów raczej. Jest to bardzo ciężka praca, i nie każdy jest gotów na takie poświęcenie. Sporo osób wyjechało, pracują w stajniach za granicą, gdzie rzeczywistość wygląda zdecydowanie inaczej niż u nas. Teraz, w zimę, jest najciężej. Jest mało amatorów, bardzo ciężkie warunki którym stawiamy czoło codziennie. Chciałabym aby Służewiec tak się zmienił, żeby każdy kto ma chęć i kocha konie mógł tu zostać i godnie pracować. Raczej nie wyjechałabym nigdzie na dłużej. Kocham Polskę i moją Rodzinę. Za 10 lat… chyba powinnam już mieć co najmniej dwójkę dzieci. No i męża.

Bardzo często mówisz o swojej Rodzinie, są bardzo ważni dla Ciebie…
Tak, mam dużą rodzinę, bardzo się z tego cieszę, i jestem za to bardzo wdzięczna moim Rodzicom. Mam pięcioro rodzeństwa, także na co dzień jest bardzo wesoło. Jestem najmłodsza. Mam wspaniałego Tatę. Taki… mniej uczuciowy niż Mama, ale jest bardzo konsekwentny i pracowity. Podziwiam moją Mamę, która jest mi bardzo bliska, bardzo dużo się od niej uczę. Moi Rodzice całe swoje życie poświecili nam, dzieciom. Bardzo ich kocham. Nigdy mi niczego nie brakowało. Do rodzeństwa zawsze mogę się zwrócić o pomoc. Są wspaniali.

Czy poza wzorcami w domu masz jeszcze swoich mistrzów których podziwiasz?
Z osób które spotkałam na Służewcu, osobą która ma ogromną wiedzę i którą bardzo polubiłam jest Pan Marek Martowicz (wieloletni koniuszy u trener Doroty Kałuby - przyp. red.). Ten człowiek widzi i wie wszystko!:) Zauważa i czuje rzeczy, których inni nie widzą na pierwszy rzut oka. Zawsze zauważa pierwsze niepokojące objawy u koni.
Maciek Kacprzyk też jest osobą od której bardzo dużo się nauczyłam. Cieszę się że mam możliwość pracy z klaczkami, że mi ufa i powierza je do opieki. W stajni panuje spokój, co bardzo przekłada się na same konie. Czują ze nikt się tu nie spieszy, mamy wystarczająco czasu na wszystko, jesteśmy w stanie poświęcić każdemu z koni odpowiednią ilość uwagi i opieki.
Podoba mi się praca Monty Robertsa. To moje marzenie aby w taki sposób pracować z koniem, uważam, że to wspaniałe i najwłaściwsze co może zrobić człowiek ze zwierzęciem.
Styl jazdy to oczywiście Frankie Dettori. Jest mistrzem w tym co robi. Chciałabym jeździć tak jak on.

Czy jest taki koń z którym bardzo chciałabyś pracować i pojechać na nim wyścig?
Tak…jest taki koń za którym bardzo tęsknię i marzyłam o tym żeby na nim pojechać w wyścigu. I zła jestem na siebie, że nie podjęłam ryzyka i nie kupiłam go. Ten koń to Dżango. Jestem przekonana, że to bardzo dobry koń. Wymagał jedynie więcej pracy, uwagi, poświęcenia. Jest mi bardzo przykro, że nie został z nami.
Zapadła mi też w pamięć taka mała kobyłka…mówiłam na nią "Szyszka". Bardzo lubiłam z nią pracować, cieszyło mnie jak widziałam jej postępy.

Co w sobie lubisz?
Lubię to, że jestem wysportowana. Lubię swoje ciało. Jestem ambitna.

A co chciałabyś zmienić?
Być bardziej pracowitą. Jak mój Tato. On wchodzi do domu i od razu bierze się za inne obowiązki. Ja wszystko odwlekam, i zostawiam na ostatnią chwilę.

środa, 29 czerwca 2016

Zaklinaczka ze stajni Jaźwie

Mądra, piękna, dzielna, ultra kobieca, zaklinaczka koni z stajni Jaźwie. Kamila Urbańczyk, dziewczyna która na pytanie: co byś zmieniła w swoim życiu? odpowiada… zmieniłabym kółko do galopowania przy stajni. Nie samochód, nie telefon, nie status społeczny…

"Pamiętaj, przed sklepem w lewo!" dobrze, dobrze, przecież mam nawigację, trafię! Trafiam. Oczywiście, że trafiam, ale do dwóch innych ośrodków jeździeckich, nie do Kamili. Kto by pomyślał, że w tak niewielkiej miejscowości jak Jaźwie pod Warszawą mogą być aż trzy duże miejsca związane z końmi. W końcu jest! Piękny dom za którym widać padoki i duże kółko do galopowania. Na padokach staram się rozpoznać konie znam z zielonej bieżni. Nie jest to łatwe, ponieważ wyglądają zupełnie inaczej niż podczas prezentacji przed wyścigiem. Spięte i brykające zazwyczaj ogiery, są bardzo rozluźnione, leniwie skubią trawę ‎. Dom i stajnia tworzą jedną bryłę. Rozmawiamy w pięknym salonie na parterze, część mieszkalna, ta bardziej prywatna, znajduje się na górze.

Kto tu był pierwszy? Kamila, czy ten dom?
Kamila. Przyszedł taki moment kiedy pomyślałam, że chcę kupić ziemię, i postawić dom. To było idealne miejsce. Zdaję sobie sprawę z tego, że to odważna decyzja. Mieszkałam i studiowałam w Warszawie, gdzie wszystko było pod ręką. Jednak z drugiej strony… jeździłam rajdy i szukałam mojego miejsca na ziemi. Przyjechałam tutaj, miejsce było idealne, finanse pozwoliły na zrobienie pierwszego kroku…na co było czekać? W sierpniu kupiłam kawałek pięknego pola na którym nie było niczego. W zimie miałam już załatwione wszystkie dokumenty, i rozpoczęłam budowę. Dziś mija dziesiąty rok od kiedy tu mieszkam.

Mówisz o tym wszystkim bardzo swobodnie, ale czy rzeczywiście było tak łatwo? Decyzja o tym, aby zmienić zupełnie swój świat i przenieść się z miasta na wieś na pewno nie była łatwa?
Myślę, że wieś to jest stan umysłu. Tam gdzie się żyje, tam powstaje dom. Sami tworzymy swoje środowisko. Było bardzo dużo przeciwności. Miałam mieszkanie w Warszawie które już w zasadzie sprzedałam, z odroczonym terminem wyprowadzki. Nadszedł dzień 0, i trzeba było zacząć żyć od nowa. Tu.

Zawsze wiedziałaś co chcesz robić? To dość niespotykana sytuacja kiedy młody człowiek po studiach tak dokładnie wie dokąd zmierza.
To była kwestia mojego świadomego wyboru, co chcę w życiu robić. Zanim tu osiadłam, zwiedziłam kawał świata. Teraz tu jest moje miejsce . Wiedziałam, że chcę pracować z końmi, ale przygoda z wyścigami nastąpiła zupełnie przypadkowo. Kupiłam swojego pierwszego konia (Dar Duni) od Krzysztofa Grudziąża, pod kątem przygotowania go do rajdów. Nie był łatwym koniem do prowadzenia, na początku sprawiał olbrzymie problemy. „Kamila… a może wyścigi? Wyścigi? No nie wiem… Kamila, Ty nie dasz rady”? Najlepsza forma motywacji. Dam radę! I tak to się wszystko zaczęło. Na początku bardzo pomagał mi trener Adam Wyrzyk i Małgorzata Łojek. Od kiedy zdałam egzamin i uzyskałam licencję wszystko już idzie na moje konto.

Twoja droga jako trenera jest dość niekonwencjonalna…
No tak. Większość karier rozpoczyna się gdzieś w służewieckiej stajni, przechodzi się przez ścieżkę zdrowia pracy w każdym jej miejscu. Szczęśliwcy mogą asystować u najlepszych trenerów. Widać jednak, że można również inaczej. Nie mam podstaw pracy w stajni wyścigowej i doświadczeń z tym związanych, i było wiele osób sceptycznie nastawionych do pomysłu treningu poza Służewcem. Mam jednak przekonanie, że ciężka praca przyniesie efekty nawet tu, na wsi, poza dużym ośrodkiem treningowym.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że największym marzeniem jest wygrana w Derby. Co dalej, jeśli to marzenie się już spełni? Najpierw niech się spełni...potem coś się wymyśli :)
Nie, nie myślę o tym w taki sposób. To czego chcę, to zdrowie dla moich koni. Jeśli tylko będą zdrowe, wszystko się uda. Wojtek lubi mówić: „flotę w tym roku mamy wspaniałą” . Rzeczywiście, jest bardzo dobrze. Najważniejsze jest to, że zaczynam mieć możliwość wyboru koni które wezmę w trening. To bardzo komfortowa sytuacja. Kiedy zaczynałam trenować konie niestety od stawki koni z rodowodem pokazowym. Są to konie trudne do jazdy, nie dużych rozmiarów. Na treningu pracuje jak szalony, w wyścigu po wyjściu z zakrętu nie ma już siły. To nie są konie wyścigowe. Nie należy się spodziewać wielkich efektów, po prostu psychika tego zwierzęcia nie pozwala mu na poradzenie sobie z trudami treningu i wyścigu. Bardzo trudno tak zaczynać, ale trzeba być upartym. W końcu ktoś da ci pierwszego dobrego konia, uwierzy w ciebie. Dopiero wtedy idzie łatwiej. Moim takim koniem był Ussam.

Bardzo ujęła mnie Twoja szczerość w relacjach z właścicielami. Mówisz im otwarcie o predyspozycjach ich koni? To nie są chyba łatwe rozmowy?
Jeśli wiem o tym, że przeznaczeniem koni nie są wyścigi, to mówię to otwarcie. Nie ma sensu męczyć zwierzęcia. Ja się denerwuję, koń się denerwuje, w rezultacie denerwuje się właściciel. Nie opowiadam bajek i nie tworzę historii że ten koń w przyszłym roku będzie świetny, kiedy wsiadam na niego i wiem, ile jest w stanie z siebie dać. Lubię jasne sytuacje i myślę, że takie postawienie sprawy procentuje na przyszłość zdrowiem tych koni, i dobrą relacją z właścicielem. Tak postawiłam sprawę w rozmowie z właścicielem og. Magoun. To, że wyszło z Om Darshaną, nie znaczy, że uda się z twoim koniem. Ja się będę bardzo starać. Ale na szczęście wyszło. Często mówię właścicielom, że pierwszy wyścig traktujemy jako sprawdzian, i często trzeba go odłożyć na straty. Dopiero drugi, jak koń już wie, że jedzie się ścigać i wraca do siebie do stada, wszystko jest w porządku, zawsze jest lepszy.

No właśnie… A co się stało, że wyszło z Om Darshaną?
Przepis na sukces jest bardzo prosty. Padok. Konia którego do tej pory trzeba było kuć na zastrzyku, po trzech tygodniach można postawić spokojnie w stajni i okuć. Nie czarujmy się, to nie ja jestem wróżką. To ten kawałek miejsca, trawy i stado. Ściągnęłam jej okulary, uspokoiła się. Dziś kobyłka jest koniem do rany przyłóż.

Czy od razu wiedziałaś, że jest tak dobrym koniem?
Zupełnie nie. Wsiadłam na nią dopiero po tygodniu od kiedy do nas przyjechała. Przez pierwszy tydzień dałam jej się zapoznać z nowym miejscem, zrelaksować. Po tym jak na nią wsiadłam, to się załamałam. Na tak źle chodzącym koniu nie siedziałam dawno. Chodziła bardzo krótko przodem, nie pracowała zadem, bardzo ciężko galopowała. Do pierwszego wyścigu nie miałyśmy dużo czasu, trzeba było wziąć się w garść i zacząć pracować. Zaczęłam jeździć na niej ujeżdżeniowo, w sportowym siodle. Po tygodniu była duża poprawa, i wtedy już wiedziałam, że da się z tym koniem pracować i będą efekty.

Choć przez chwilę pomyślałaś, że po 2 miesiącach odniesiecie taki sukces?
Mimo małej wiary kibiców świtało mi już coś. że kobyłka da sobie radę w III gr. na dystansie 2200m wiedziałam, że będzie dobrze. Wygrała dowolnie. A w Oaks... Myślałam, że będzie w trójce. Nie liczyłam na zwycięstwo. Zdziwiło mnie to bardzo, jak dużą ambicją się wykazała. No i jeździe! Martin Srnec pojechał fantastycznie! Czy widzisz dużą różnicę między trenowaniem konia od początku jego kariery a rozpoczęciem treningu w trakcie sezonu? Ja nawet wolę pracować z koniem „po przejściach”. To stanowi dla mnie ogromne wyzwanie. Ja niestety nie lubię pracy z młodymi końmi. Układa się go po prostu po swojemu. Nie ma tu tego zaskoczenia. Wszystko w zasadzie jest wiadomo, szybciej lub wolniej ułoży się. Jak bierzesz starszego konia, który ma już jakąś drogę za sobą, to on ci musi pokazać jaki jest. On jest już ukształtowany. Badasz, patrzysz, uczysz się od niego.

Czy jest jakiś koń na Służewcu którego chciałabyś trenować? Który byłby wyzwaniem dla Ciebie?
Tak. Ale nie powiem który ;)

Jesteś trochę taką zaklinaczką koni. Sprawia ci to satysfakcję? Takie naprawianie ich?
Zaklinaczka...śmieszne słowo. Wolę określenie dobry obserwator. Ale satysfakcje sprawia ogromną! Jak sobie ułożysz młodego konia, to taki jest. A star stanowi wielkie wyzwanie. Jest zagadką do rozwiązania. Jeśli się uda efekty są najbardziej satysfakcjonujące. I świetne jest to , ze przychodzi taki moment i po prostu widzisz jak ten koń zaczyna się sam starać dla ciebie. To są takie konie trochę z syndromem psa ze schroniska. Są bardzo wdzięczne.

Trenujesz konie czystej krwi arabskiej. Przyjdzie czas na folbluty?
Raczej nie. Lubię araby. Maja takie właśnie „psie” charaktery. Przyzwyczajają się do człowieka, zawsze mają faworyta którego kochają najbardziej. Kiedy idzie się po niego na padok, woła do ciebie z daleka. Ale kiedy zamiast niego wybierasz innego konia potrafi się obrazić, ze nie on idzie na pierwszą przejażdżkę....i potem często nie chce przyjść. Wtedy trzeba się uzbroić w cierpliwość i …..marchewkę :)

Czy czegoś Ci tu brakuje?
Mnie? Mnie niczego nie brakuje!:) Myślałam o karuzeli, ale finalnie nie chcę jej mieć. Wolę postępować konia pod siodłem. Pewnie dlatego moja przejażdżka trwa 1’20 minut. Mam tu jedynie problem z jeźdźcami. Nie ma zbyt wielu łatwych koni do jazdy, które mogę swobodnie przekazać do jazdy amatorom, co powoduje, że jeździmy z Wojtkiem w zasadzie cały dzień. Ale spokojnie. Bez większego pośpiechu. Lasu nam nikt nie zamknie, mamy również dużo swojego terenu.

Ciężko jest zimą?
Nie. Ja zimą głównie leżę. Zajmuję się wtedy jedynie młodymi końmi, stare przez 2 miesiące odpoczywają. Wychodzą na padok, w zasadzie na cały dzień. Kiedy jest bardzo zimno, choćby na chwilę. Te dwa miesiące dają odpoczynek mojemu kręgosłupowi i ich kręgosłupom.

Zima to czas który możesz poświęcić dla siebie?
Tak, efekty tego czasu widać na ścianach. Maluję kiedy tylko mam wolną chwilę.

Czy pracowałaś kiedyś w zawodzie wyuczonym? Skończyłaś psychologię
Nie, trochę na stażu. Zawsze interesowała mnie psychologia behawioralna, czyli instynktowne zachowania zwierząt. Kiedy schemat zachowania rozumiemy jako reakcje na bodziec zewnętrzny. Ta wiedza mi bardzo pomaga. Podstawą tej nauki jest to, że nie można przełamywać prawdziwego instynktu zwierzęcia. Raczej podążać za naturalnymi zachowaniami, ewentualnie modelując je do własnych potrzeb. Koń jest zwierzęciem otwartej przestrzeni i trzeba mu tej przestrzeni dać jak najwięcej. Jest też zwierzęciem stadnym. Stado i padok zapewnia szeroko rozumiany dobrostan, a to już wiele, można powiedzieć: połowa sukcesu. Polegam na swojej intuicji i obserwacji zwierząt. Mam taką możliwość, żeby robić to w zasadzie cały dzień. A jeśli dodać do tego podglądanie innych trenerów, słuchanie jeźdźców bezpośrednio po wyścigu. (Moment kiedy zjeżdża z toru, i pierwsza reakcja jest najlepsza, bo prawdziwa.) Jeśli cała tą układankę poskłada się właściwie...chyba wtedy będą efekty. Jeśli chodzi o sama prace treningową, to sama wsiadam na wszystkie konie, oczywiście nie na każdym treningu, ale na ważniejsze roboty, wtedy mogę ocenić w którym jestem miejscu. Galopujemy bardzo dużo. Wierzę w galopy, daję koniom się wygalopować. Uspokajają się, rozluźniają. Często wykorzystuję umiejętności ujeżdżenia, i jazdy w rajdach, skokach. Staram się różnicować im pracę. Rozluźniam koniom szyję, staram się uaktywnić maksymalnie zad.

Po jakich terenach jeździcie?
Mamy dukty leśne, górki, 800 m głębokiego piasku, trening jest bardzo zróżnicowany. Konie są nauczone, ze jak wjeżdżają w piasek, to będzie szybko. Jeśli jedziemy w drugą stronę, będzie powoli. Jeden koń uczy się od drugiego. Jak już nauczy się jednego rytmu, nie należy tego zmieniać. Ta stałość powoduje że są spokojne i zrelaksowane. Nic się przecież nie dzieje. Wszystko jest jak zwykle.

Czy wyobrażasz sobie siebie w przyszłości jako trenera który ma 50 koni?
Nie, nie ma takiej możliwości. Nie czuję takiej potrzeby. Jeśli mam 10 koni, jestem w stanie sama z każdym pracować. Przy dwudziestu koniach, muszę zatrudnić co najmniej 2 ludzi, i już nie jestem w stanie sama koni objeździć. Teraz wiem na czym stoję i liczę na siebie. To bardzo komfortowa sytuacja. Wole jakość od ilości. Wybór koni które biorę do treningu. Nie musze godzić się na wszystkie warunki i to mi daje ten komfort.

Jak układa się współpraca z sąsiadami?
Różnie. Na wsi trzeba być czujnym. Ostatnio spalono dom sąsiada. Takie tam sąsiedzkie porachunki. Chyba stanowię dla okolicznych mieszkańców mały folklor. Jest taka mała anegdota z ubiegłego roku. Jadę sobie w terenie, i taki mały chłopiec mówi do taty: no ta to nic nie robi wiecznie, tylko jeździ i jeździ! Ludzie zupełnie nie rozumieją, że to ciężka praca. Każdy myśli że to całoroczne wczasy w siodle.

Jeśli miałabyś rozpocząć swoje życie raz jeszcze to co byś zmieniła?
Ciężko powiedzieć… Tak! Inaczej bym rozplanowała kółko wokół domu i stajni. Zrobiłabym je wokół padoków. Konie pracujące widziałyby inne konie które się pasą. Nie stresują się. Widzą swoje stado, jest spokojnie. To znów psychologia. A reszta? Radzę sobie ze wszystkim.

czwartek, 26 maja 2016

Dla mnie doba jest za krótka

Piątek trzynastego…ten dźwięk to…budzik! Budzik…budzik…ale dlaczego on dzwoni? To przecież środek nocy! Która to godzina? 5:45! Co mnie podkusiło! Może wcale nie muszę dziś… Nie! Muszę! Chcę! Chcę i już! Sama tego chciałam, zapowiedziałam się, więc dam radę! Uzbrojona w świeże pączki, aparat i dyktafon, jadę tam, gdzie godzina 6:30 to już w zasadzie dobrze rozkręcony dzień pracy. Trener Annę Zielińską zastaję w boksie jednego z jej ulubieńców, ogiera Baritone. Przeprasza za ten brak komfortu rozmowy, ale w przypadku tego konia zawsze dopilnowuje wszystkiego sama. Od właściwego przygotowania boksu, po karmienie. Nazywa to „małym sfiksowaniem” na punkcie ulubieńca. A ja mam okazję obserwować niezwykły kontakt jaki mają między sobą. Codzienne rytuały przynoszące obojgu ogromną radość. Przejażdżka, spacer w maszynie, potem konieczna kąpiel w piasku, obiad, odpoczynek. Nuda? Nigdy! Ania mówi o sobie, że jest chodzącym wulkanem energii, zawsze ma coś do zrobienia, wszędzie jej pełno.

O której zaczyna się Twój dzień?  
Wstaję o… 3:40. (myślę, że wyraz mojej twarzy jest bezcenny :) ) . Wiesz, zawsze jest coś do zrobienia, przemyślenia. Nie potrafię siedzieć w miejscu, nic nie robić, o niczym nie myśleć. Dla mnie doba jest po prostu za krótka.

O czym myślisz o tej 3:40? Czy kiedykolwiek pomyślałaś: koniec z tym! Wkładam szpilki i spódnicę, będę wstawać o 9, i pracować w biurze! 
Nigdy, jak do tej pory nie musiałam się mierzyć z takimi myślami. To dla mnie zupełnie naturalny stan. Mój dzień zaczyna się po prostu bardzo wcześnie, bo takie życie sobie wybrałam. Miałam pewien epizod, który trwał rok. Chodziłam na różne kursy. Asystentki, sekretarki, księgowej… podjęłam nawet pracę w biurze, ale wytrzymałam…trzy miesiące. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie nudziłam. To nie dla mnie. Zupełnie nie dla mnie. Nie byłam w stanie przesiedzieć 8 godzin w jednym miejscu. Jestem osobą która bardzo szybko się zniechęca, jeśli jest coś co mnie nie zainteresuje. Trzeba lubić to co się robi. Ja nie byłabym w stanie siedzieć w biurze a ktoś nie byłby w stanie pracować w stajni.

Pamiętasz swój pierwszy dzień na Służewcu?
Tak. Przyprowadził mnie tato. Pamiętam, jak powiedział: dziecko, czas skończyć już tę twoją zabawę w skoki, zabiorę cię tam, gdzie jest prawdziwa praca z końmi. Tak wyglądał mój pierwszy dzień.

A to dziecko miało wtedy ile lat?  
Dużo :). Jak na standardy wyścigowe. Moja przygodę ze Służewcem zaczęłam w wieku 22 lat. Pracowałam u Pani trener Doroty Kałuby, gdzie nauczyłam się w zasadzie wszystkiego. Kilka następnych lat, zmian stajni, i…zrobiło się ciasno. Chciałam czegoś więcej. Spakowałam się i ruszyłam do Włoch, razem z trenerem u którego wtedy pracowałam, Grzegorzem Wróblewskim. To był impuls. Ja w zasadzie nie wiedziałam co chce tak do końca w życiu robić. Mogłam sobie na to pozwolić, żeby spakować walizki i po prostu wyjechać. Byłam panią swojego czasu. We Włoszech trafiłam na trudny okres. Był to moment wejścia waluty euro. Praca i życie stały się cięższe i mało stabilne. Moja intuicja podpowiedziała mi konieczność zmiany. Wsiadłam wiec w samochód z mapą na kolanach i pojechałam do Anglii. Zupełnie sama, z przekonaniem że dam sobie radę i na pewno znajdę pracę. W Anglii spędziłam 6 lat. Część tego czasu to praca poza Newmarket, część w samym Newmarket. To był czas kiedy nauczyłam się najwięcej. Wtedy właśnie pomyślałam, że powinnam zająć się trenowaniem koni. Nabrałam przekonania że sobie poradzę. Wróciłam do Polski, podjęłam pracę u trenera Andrzeja Walickiego i ciągle myślałam: co dalej? Czy już powinnam zacząć coś robić w tym kierunku? Przecież jeszcze mam czas, jestem młoda. A może jednak teraz? Może coś mi umyka? Odpowiedź przyszła sama. Zapisałam się na kurs trenerski i podeszłam do egzaminu. Otrzymałam licencję i od 2015r trenuję konie.

Co cię najbardziej cieszy w tej pracy?  
Cieszy mnie w zasadzie wszystko. Praca sama w sobie. Praca z końmi i ludźmi którzy mają pasję.

A co cię martwi?  
W codziennej pracy w zasadzie nic. Wierze w to, że jak się bardzo ciężko pracuje to wyniki przyjdą i na ten moment jestem z nich zadowolona. Martwi mnie ogólna sytuacja Służewca, brak przewidywalności, stałości i jasno zarysowanej przyszłości. To martwi chyba wszystkich. Właścicieli, hodowców. Taki brak pewności co będzie jutro. Dlatego jestem pełna podziwu dla taty, który mimo takiej sytuacji w dalszym ciągu inwestuje w hodowlę. Ale to jego pasja. Nie mógłby inaczej.

Łatwiej jest menażować końmi, czy zarządzać ludźmi?  
Zdecydowanie końmi! Chociaż obecnie pracuję z fantastyczną ekipą. Są bardzo dobrymi jeźdźcami, wiedzą co to znaczy prawdziwa praca z końmi. Nie jest łatwo znaleźć ludzi do pracy którzy byliby tak pełni pasji, wiedzy i chęci. Moi tacy są. Trenuję obecnie 19 koni. To optymalna ilość. Można mieć więcej, ale nie mam możliwości zatrudnienia większej ilości ludzi. Jestem bardzo szczęśliwa z posiadania maszyny bez uwiązowej. Jest to bardzo wygodne i bezpieczne dla koni.

Czy masz swojego mentora?  
Mam. Trener w Anglii u którego pracowałam, James Fanshawe. Człowiek z ogromną charyzmą. Doświadczeniem i ciężką pracą doszedł do wszystkiego sam. Lubię też sama eksperymentować. Przekonać się na własnej skórze czy coś co wymyśliłam jest dobre czy nie. Lubię próbować nowych rzeczy, czasem pójść pod prąd. Kiedyś wróżka powiedziała mi, ze mam bardzo duży dar przewidywania. Bardzo dużą intuicję. Staram się jej słuchać, bo wiem że mogę na niej polegać.

Spierasz się czasem z tatą?  
Oczywiście! Bo ja mam zawsze swoje zdanie. Na każdy temat. Praca z tatą ma swoje dobre i złe strony. Wiem o tym, ze mogę sobie na więcej pozwolić, i kiedy jest już naprawdę ostro to pytam w żartach: zwolnisz mnie? :) Zawsze taka byłam. Nawet jak pracowałam u innych trenerów zawsze miałam swoje zdanie. Nigdy nie spuściłam pokornie głowy.

Wracamy do obserwowania treningu. Na kółku prezentują się Best Line i Pereditta. Best Line to najlepsza klacz w stajni. Wystartuje w Nagrodzie Soliny, później w Oaks. To piękna silna klacz, ale bardzo uparta, niestety ze sporą niechęcią do maszyny startowej. Musimy poświęcić dużo czasu na przygotowanie tej części jej umiejętności. Z ogierami się lepiej współpracuje niż z klaczami. Ogier jaki jest, taki jest. Klacz jest chimeryczna. Zawsze coś się wydarzy nieprzewidzianego, trudno jest przewidzieć z jakim nastawieniem wstanie… Każdy z koni po treningu zostaje nagrodzony przysmakiem. Nie zejdą z toru dopóki nie dostaną świeżo zerwanej trawy od pani trener. To dobry moment na opinie jeźdźców bezpośrednio po pracy z koniem.

Jak planujesz codzienną pracę z końmi?  
Poza sezonem, praca jest dość stała i przewidywalna. W trakcie sezonu dostosowuję trening do założeń dotyczących startów. Nie planuję zbyt daleko, staram się działać na bieżąco, wszystko się przecież może zdarzyć. Czasem tato mówi: a tu w sierpniu jest taki wyścig, może byśmy zgłosili tam konia…ja zawsze uspokajam: poczekajmy, do sierpnia jeszcze trochę czasu, wszystko się może wydarzyć. Nie lubię schematów, lubię pracować z każdym koniem indywidualnie. Tego nauczyłam się od Grzegorza Wróblewskiego. To wspaniały trener, z ogromnym doświadczeniem.

Czy teraz jest taki czas kiedy spełnia się twoje marzenie?  
Myślę, że tak. Cieszy mnie wszystko. Jestem z natury optymistką. Wstaję rano i zwykłe wyjście do sklepu mnie cieszy. Mam dużo wiary w to, że wszystko się uda.

Galerie zdjęć z mojej wizyty w stajni Ani Zielińskiej można znaleźć na moim fanpejdżu Aga Marczak fotografia.

Słowo wstępne

„Konia i niewiasty z wszelkimi cnotami trudno dostać” (przysłowie polskie)
Czy aby na pewno? Idąc na przekór starym porzekadłom postanowiłam to sprawdzić. Potwierdzić lub obalić. Dziś nie jestem w stanie jednoznacznie się z tym zgodzić. Znam kobiety i konie pełne cnót wszelkich. Czy są jednak kobiety które łączy z końmi miłość, praca, pasja?
Oczywiście, że tak!

I o tych kobietach, dla tych kobiet, o mężczyznach tych kobiet, będzie ten blog. O kobietach pełnych pasji, poświęcenia, tych z pierwszych stron gazet i tych będących w cieniu.

Zatem…do dzieła!