środa, 29 czerwca 2016

Zaklinaczka ze stajni Jaźwie

Mądra, piękna, dzielna, ultra kobieca, zaklinaczka koni z stajni Jaźwie. Kamila Urbańczyk, dziewczyna która na pytanie: co byś zmieniła w swoim życiu? odpowiada… zmieniłabym kółko do galopowania przy stajni. Nie samochód, nie telefon, nie status społeczny…

"Pamiętaj, przed sklepem w lewo!" dobrze, dobrze, przecież mam nawigację, trafię! Trafiam. Oczywiście, że trafiam, ale do dwóch innych ośrodków jeździeckich, nie do Kamili. Kto by pomyślał, że w tak niewielkiej miejscowości jak Jaźwie pod Warszawą mogą być aż trzy duże miejsca związane z końmi. W końcu jest! Piękny dom za którym widać padoki i duże kółko do galopowania. Na padokach staram się rozpoznać konie znam z zielonej bieżni. Nie jest to łatwe, ponieważ wyglądają zupełnie inaczej niż podczas prezentacji przed wyścigiem. Spięte i brykające zazwyczaj ogiery, są bardzo rozluźnione, leniwie skubią trawę ‎. Dom i stajnia tworzą jedną bryłę. Rozmawiamy w pięknym salonie na parterze, część mieszkalna, ta bardziej prywatna, znajduje się na górze.

Kto tu był pierwszy? Kamila, czy ten dom?
Kamila. Przyszedł taki moment kiedy pomyślałam, że chcę kupić ziemię, i postawić dom. To było idealne miejsce. Zdaję sobie sprawę z tego, że to odważna decyzja. Mieszkałam i studiowałam w Warszawie, gdzie wszystko było pod ręką. Jednak z drugiej strony… jeździłam rajdy i szukałam mojego miejsca na ziemi. Przyjechałam tutaj, miejsce było idealne, finanse pozwoliły na zrobienie pierwszego kroku…na co było czekać? W sierpniu kupiłam kawałek pięknego pola na którym nie było niczego. W zimie miałam już załatwione wszystkie dokumenty, i rozpoczęłam budowę. Dziś mija dziesiąty rok od kiedy tu mieszkam.

Mówisz o tym wszystkim bardzo swobodnie, ale czy rzeczywiście było tak łatwo? Decyzja o tym, aby zmienić zupełnie swój świat i przenieść się z miasta na wieś na pewno nie była łatwa?
Myślę, że wieś to jest stan umysłu. Tam gdzie się żyje, tam powstaje dom. Sami tworzymy swoje środowisko. Było bardzo dużo przeciwności. Miałam mieszkanie w Warszawie które już w zasadzie sprzedałam, z odroczonym terminem wyprowadzki. Nadszedł dzień 0, i trzeba było zacząć żyć od nowa. Tu.

Zawsze wiedziałaś co chcesz robić? To dość niespotykana sytuacja kiedy młody człowiek po studiach tak dokładnie wie dokąd zmierza.
To była kwestia mojego świadomego wyboru, co chcę w życiu robić. Zanim tu osiadłam, zwiedziłam kawał świata. Teraz tu jest moje miejsce . Wiedziałam, że chcę pracować z końmi, ale przygoda z wyścigami nastąpiła zupełnie przypadkowo. Kupiłam swojego pierwszego konia (Dar Duni) od Krzysztofa Grudziąża, pod kątem przygotowania go do rajdów. Nie był łatwym koniem do prowadzenia, na początku sprawiał olbrzymie problemy. „Kamila… a może wyścigi? Wyścigi? No nie wiem… Kamila, Ty nie dasz rady”? Najlepsza forma motywacji. Dam radę! I tak to się wszystko zaczęło. Na początku bardzo pomagał mi trener Adam Wyrzyk i Małgorzata Łojek. Od kiedy zdałam egzamin i uzyskałam licencję wszystko już idzie na moje konto.

Twoja droga jako trenera jest dość niekonwencjonalna…
No tak. Większość karier rozpoczyna się gdzieś w służewieckiej stajni, przechodzi się przez ścieżkę zdrowia pracy w każdym jej miejscu. Szczęśliwcy mogą asystować u najlepszych trenerów. Widać jednak, że można również inaczej. Nie mam podstaw pracy w stajni wyścigowej i doświadczeń z tym związanych, i było wiele osób sceptycznie nastawionych do pomysłu treningu poza Służewcem. Mam jednak przekonanie, że ciężka praca przyniesie efekty nawet tu, na wsi, poza dużym ośrodkiem treningowym.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że największym marzeniem jest wygrana w Derby. Co dalej, jeśli to marzenie się już spełni? Najpierw niech się spełni...potem coś się wymyśli :)
Nie, nie myślę o tym w taki sposób. To czego chcę, to zdrowie dla moich koni. Jeśli tylko będą zdrowe, wszystko się uda. Wojtek lubi mówić: „flotę w tym roku mamy wspaniałą” . Rzeczywiście, jest bardzo dobrze. Najważniejsze jest to, że zaczynam mieć możliwość wyboru koni które wezmę w trening. To bardzo komfortowa sytuacja. Kiedy zaczynałam trenować konie niestety od stawki koni z rodowodem pokazowym. Są to konie trudne do jazdy, nie dużych rozmiarów. Na treningu pracuje jak szalony, w wyścigu po wyjściu z zakrętu nie ma już siły. To nie są konie wyścigowe. Nie należy się spodziewać wielkich efektów, po prostu psychika tego zwierzęcia nie pozwala mu na poradzenie sobie z trudami treningu i wyścigu. Bardzo trudno tak zaczynać, ale trzeba być upartym. W końcu ktoś da ci pierwszego dobrego konia, uwierzy w ciebie. Dopiero wtedy idzie łatwiej. Moim takim koniem był Ussam.

Bardzo ujęła mnie Twoja szczerość w relacjach z właścicielami. Mówisz im otwarcie o predyspozycjach ich koni? To nie są chyba łatwe rozmowy?
Jeśli wiem o tym, że przeznaczeniem koni nie są wyścigi, to mówię to otwarcie. Nie ma sensu męczyć zwierzęcia. Ja się denerwuję, koń się denerwuje, w rezultacie denerwuje się właściciel. Nie opowiadam bajek i nie tworzę historii że ten koń w przyszłym roku będzie świetny, kiedy wsiadam na niego i wiem, ile jest w stanie z siebie dać. Lubię jasne sytuacje i myślę, że takie postawienie sprawy procentuje na przyszłość zdrowiem tych koni, i dobrą relacją z właścicielem. Tak postawiłam sprawę w rozmowie z właścicielem og. Magoun. To, że wyszło z Om Darshaną, nie znaczy, że uda się z twoim koniem. Ja się będę bardzo starać. Ale na szczęście wyszło. Często mówię właścicielom, że pierwszy wyścig traktujemy jako sprawdzian, i często trzeba go odłożyć na straty. Dopiero drugi, jak koń już wie, że jedzie się ścigać i wraca do siebie do stada, wszystko jest w porządku, zawsze jest lepszy.

No właśnie… A co się stało, że wyszło z Om Darshaną?
Przepis na sukces jest bardzo prosty. Padok. Konia którego do tej pory trzeba było kuć na zastrzyku, po trzech tygodniach można postawić spokojnie w stajni i okuć. Nie czarujmy się, to nie ja jestem wróżką. To ten kawałek miejsca, trawy i stado. Ściągnęłam jej okulary, uspokoiła się. Dziś kobyłka jest koniem do rany przyłóż.

Czy od razu wiedziałaś, że jest tak dobrym koniem?
Zupełnie nie. Wsiadłam na nią dopiero po tygodniu od kiedy do nas przyjechała. Przez pierwszy tydzień dałam jej się zapoznać z nowym miejscem, zrelaksować. Po tym jak na nią wsiadłam, to się załamałam. Na tak źle chodzącym koniu nie siedziałam dawno. Chodziła bardzo krótko przodem, nie pracowała zadem, bardzo ciężko galopowała. Do pierwszego wyścigu nie miałyśmy dużo czasu, trzeba było wziąć się w garść i zacząć pracować. Zaczęłam jeździć na niej ujeżdżeniowo, w sportowym siodle. Po tygodniu była duża poprawa, i wtedy już wiedziałam, że da się z tym koniem pracować i będą efekty.

Choć przez chwilę pomyślałaś, że po 2 miesiącach odniesiecie taki sukces?
Mimo małej wiary kibiców świtało mi już coś. że kobyłka da sobie radę w III gr. na dystansie 2200m wiedziałam, że będzie dobrze. Wygrała dowolnie. A w Oaks... Myślałam, że będzie w trójce. Nie liczyłam na zwycięstwo. Zdziwiło mnie to bardzo, jak dużą ambicją się wykazała. No i jeździe! Martin Srnec pojechał fantastycznie! Czy widzisz dużą różnicę między trenowaniem konia od początku jego kariery a rozpoczęciem treningu w trakcie sezonu? Ja nawet wolę pracować z koniem „po przejściach”. To stanowi dla mnie ogromne wyzwanie. Ja niestety nie lubię pracy z młodymi końmi. Układa się go po prostu po swojemu. Nie ma tu tego zaskoczenia. Wszystko w zasadzie jest wiadomo, szybciej lub wolniej ułoży się. Jak bierzesz starszego konia, który ma już jakąś drogę za sobą, to on ci musi pokazać jaki jest. On jest już ukształtowany. Badasz, patrzysz, uczysz się od niego.

Czy jest jakiś koń na Służewcu którego chciałabyś trenować? Który byłby wyzwaniem dla Ciebie?
Tak. Ale nie powiem który ;)

Jesteś trochę taką zaklinaczką koni. Sprawia ci to satysfakcję? Takie naprawianie ich?
Zaklinaczka...śmieszne słowo. Wolę określenie dobry obserwator. Ale satysfakcje sprawia ogromną! Jak sobie ułożysz młodego konia, to taki jest. A star stanowi wielkie wyzwanie. Jest zagadką do rozwiązania. Jeśli się uda efekty są najbardziej satysfakcjonujące. I świetne jest to , ze przychodzi taki moment i po prostu widzisz jak ten koń zaczyna się sam starać dla ciebie. To są takie konie trochę z syndromem psa ze schroniska. Są bardzo wdzięczne.

Trenujesz konie czystej krwi arabskiej. Przyjdzie czas na folbluty?
Raczej nie. Lubię araby. Maja takie właśnie „psie” charaktery. Przyzwyczajają się do człowieka, zawsze mają faworyta którego kochają najbardziej. Kiedy idzie się po niego na padok, woła do ciebie z daleka. Ale kiedy zamiast niego wybierasz innego konia potrafi się obrazić, ze nie on idzie na pierwszą przejażdżkę....i potem często nie chce przyjść. Wtedy trzeba się uzbroić w cierpliwość i …..marchewkę :)

Czy czegoś Ci tu brakuje?
Mnie? Mnie niczego nie brakuje!:) Myślałam o karuzeli, ale finalnie nie chcę jej mieć. Wolę postępować konia pod siodłem. Pewnie dlatego moja przejażdżka trwa 1’20 minut. Mam tu jedynie problem z jeźdźcami. Nie ma zbyt wielu łatwych koni do jazdy, które mogę swobodnie przekazać do jazdy amatorom, co powoduje, że jeździmy z Wojtkiem w zasadzie cały dzień. Ale spokojnie. Bez większego pośpiechu. Lasu nam nikt nie zamknie, mamy również dużo swojego terenu.

Ciężko jest zimą?
Nie. Ja zimą głównie leżę. Zajmuję się wtedy jedynie młodymi końmi, stare przez 2 miesiące odpoczywają. Wychodzą na padok, w zasadzie na cały dzień. Kiedy jest bardzo zimno, choćby na chwilę. Te dwa miesiące dają odpoczynek mojemu kręgosłupowi i ich kręgosłupom.

Zima to czas który możesz poświęcić dla siebie?
Tak, efekty tego czasu widać na ścianach. Maluję kiedy tylko mam wolną chwilę.

Czy pracowałaś kiedyś w zawodzie wyuczonym? Skończyłaś psychologię
Nie, trochę na stażu. Zawsze interesowała mnie psychologia behawioralna, czyli instynktowne zachowania zwierząt. Kiedy schemat zachowania rozumiemy jako reakcje na bodziec zewnętrzny. Ta wiedza mi bardzo pomaga. Podstawą tej nauki jest to, że nie można przełamywać prawdziwego instynktu zwierzęcia. Raczej podążać za naturalnymi zachowaniami, ewentualnie modelując je do własnych potrzeb. Koń jest zwierzęciem otwartej przestrzeni i trzeba mu tej przestrzeni dać jak najwięcej. Jest też zwierzęciem stadnym. Stado i padok zapewnia szeroko rozumiany dobrostan, a to już wiele, można powiedzieć: połowa sukcesu. Polegam na swojej intuicji i obserwacji zwierząt. Mam taką możliwość, żeby robić to w zasadzie cały dzień. A jeśli dodać do tego podglądanie innych trenerów, słuchanie jeźdźców bezpośrednio po wyścigu. (Moment kiedy zjeżdża z toru, i pierwsza reakcja jest najlepsza, bo prawdziwa.) Jeśli cała tą układankę poskłada się właściwie...chyba wtedy będą efekty. Jeśli chodzi o sama prace treningową, to sama wsiadam na wszystkie konie, oczywiście nie na każdym treningu, ale na ważniejsze roboty, wtedy mogę ocenić w którym jestem miejscu. Galopujemy bardzo dużo. Wierzę w galopy, daję koniom się wygalopować. Uspokajają się, rozluźniają. Często wykorzystuję umiejętności ujeżdżenia, i jazdy w rajdach, skokach. Staram się różnicować im pracę. Rozluźniam koniom szyję, staram się uaktywnić maksymalnie zad.

Po jakich terenach jeździcie?
Mamy dukty leśne, górki, 800 m głębokiego piasku, trening jest bardzo zróżnicowany. Konie są nauczone, ze jak wjeżdżają w piasek, to będzie szybko. Jeśli jedziemy w drugą stronę, będzie powoli. Jeden koń uczy się od drugiego. Jak już nauczy się jednego rytmu, nie należy tego zmieniać. Ta stałość powoduje że są spokojne i zrelaksowane. Nic się przecież nie dzieje. Wszystko jest jak zwykle.

Czy wyobrażasz sobie siebie w przyszłości jako trenera który ma 50 koni?
Nie, nie ma takiej możliwości. Nie czuję takiej potrzeby. Jeśli mam 10 koni, jestem w stanie sama z każdym pracować. Przy dwudziestu koniach, muszę zatrudnić co najmniej 2 ludzi, i już nie jestem w stanie sama koni objeździć. Teraz wiem na czym stoję i liczę na siebie. To bardzo komfortowa sytuacja. Wole jakość od ilości. Wybór koni które biorę do treningu. Nie musze godzić się na wszystkie warunki i to mi daje ten komfort.

Jak układa się współpraca z sąsiadami?
Różnie. Na wsi trzeba być czujnym. Ostatnio spalono dom sąsiada. Takie tam sąsiedzkie porachunki. Chyba stanowię dla okolicznych mieszkańców mały folklor. Jest taka mała anegdota z ubiegłego roku. Jadę sobie w terenie, i taki mały chłopiec mówi do taty: no ta to nic nie robi wiecznie, tylko jeździ i jeździ! Ludzie zupełnie nie rozumieją, że to ciężka praca. Każdy myśli że to całoroczne wczasy w siodle.

Jeśli miałabyś rozpocząć swoje życie raz jeszcze to co byś zmieniła?
Ciężko powiedzieć… Tak! Inaczej bym rozplanowała kółko wokół domu i stajni. Zrobiłabym je wokół padoków. Konie pracujące widziałyby inne konie które się pasą. Nie stresują się. Widzą swoje stado, jest spokojnie. To znów psychologia. A reszta? Radzę sobie ze wszystkim.

czwartek, 26 maja 2016

Dla mnie doba jest za krótka

Piątek trzynastego…ten dźwięk to…budzik! Budzik…budzik…ale dlaczego on dzwoni? To przecież środek nocy! Która to godzina? 5:45! Co mnie podkusiło! Może wcale nie muszę dziś… Nie! Muszę! Chcę! Chcę i już! Sama tego chciałam, zapowiedziałam się, więc dam radę! Uzbrojona w świeże pączki, aparat i dyktafon, jadę tam, gdzie godzina 6:30 to już w zasadzie dobrze rozkręcony dzień pracy. Trener Annę Zielińską zastaję w boksie jednego z jej ulubieńców, ogiera Baritone. Przeprasza za ten brak komfortu rozmowy, ale w przypadku tego konia zawsze dopilnowuje wszystkiego sama. Od właściwego przygotowania boksu, po karmienie. Nazywa to „małym sfiksowaniem” na punkcie ulubieńca. A ja mam okazję obserwować niezwykły kontakt jaki mają między sobą. Codzienne rytuały przynoszące obojgu ogromną radość. Przejażdżka, spacer w maszynie, potem konieczna kąpiel w piasku, obiad, odpoczynek. Nuda? Nigdy! Ania mówi o sobie, że jest chodzącym wulkanem energii, zawsze ma coś do zrobienia, wszędzie jej pełno.

O której zaczyna się Twój dzień?  
Wstaję o… 3:40. (myślę, że wyraz mojej twarzy jest bezcenny :) ) . Wiesz, zawsze jest coś do zrobienia, przemyślenia. Nie potrafię siedzieć w miejscu, nic nie robić, o niczym nie myśleć. Dla mnie doba jest po prostu za krótka.

O czym myślisz o tej 3:40? Czy kiedykolwiek pomyślałaś: koniec z tym! Wkładam szpilki i spódnicę, będę wstawać o 9, i pracować w biurze! 
Nigdy, jak do tej pory nie musiałam się mierzyć z takimi myślami. To dla mnie zupełnie naturalny stan. Mój dzień zaczyna się po prostu bardzo wcześnie, bo takie życie sobie wybrałam. Miałam pewien epizod, który trwał rok. Chodziłam na różne kursy. Asystentki, sekretarki, księgowej… podjęłam nawet pracę w biurze, ale wytrzymałam…trzy miesiące. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie nudziłam. To nie dla mnie. Zupełnie nie dla mnie. Nie byłam w stanie przesiedzieć 8 godzin w jednym miejscu. Jestem osobą która bardzo szybko się zniechęca, jeśli jest coś co mnie nie zainteresuje. Trzeba lubić to co się robi. Ja nie byłabym w stanie siedzieć w biurze a ktoś nie byłby w stanie pracować w stajni.

Pamiętasz swój pierwszy dzień na Służewcu?
Tak. Przyprowadził mnie tato. Pamiętam, jak powiedział: dziecko, czas skończyć już tę twoją zabawę w skoki, zabiorę cię tam, gdzie jest prawdziwa praca z końmi. Tak wyglądał mój pierwszy dzień.

A to dziecko miało wtedy ile lat?  
Dużo :). Jak na standardy wyścigowe. Moja przygodę ze Służewcem zaczęłam w wieku 22 lat. Pracowałam u Pani trener Doroty Kałuby, gdzie nauczyłam się w zasadzie wszystkiego. Kilka następnych lat, zmian stajni, i…zrobiło się ciasno. Chciałam czegoś więcej. Spakowałam się i ruszyłam do Włoch, razem z trenerem u którego wtedy pracowałam, Grzegorzem Wróblewskim. To był impuls. Ja w zasadzie nie wiedziałam co chce tak do końca w życiu robić. Mogłam sobie na to pozwolić, żeby spakować walizki i po prostu wyjechać. Byłam panią swojego czasu. We Włoszech trafiłam na trudny okres. Był to moment wejścia waluty euro. Praca i życie stały się cięższe i mało stabilne. Moja intuicja podpowiedziała mi konieczność zmiany. Wsiadłam wiec w samochód z mapą na kolanach i pojechałam do Anglii. Zupełnie sama, z przekonaniem że dam sobie radę i na pewno znajdę pracę. W Anglii spędziłam 6 lat. Część tego czasu to praca poza Newmarket, część w samym Newmarket. To był czas kiedy nauczyłam się najwięcej. Wtedy właśnie pomyślałam, że powinnam zająć się trenowaniem koni. Nabrałam przekonania że sobie poradzę. Wróciłam do Polski, podjęłam pracę u trenera Andrzeja Walickiego i ciągle myślałam: co dalej? Czy już powinnam zacząć coś robić w tym kierunku? Przecież jeszcze mam czas, jestem młoda. A może jednak teraz? Może coś mi umyka? Odpowiedź przyszła sama. Zapisałam się na kurs trenerski i podeszłam do egzaminu. Otrzymałam licencję i od 2015r trenuję konie.

Co cię najbardziej cieszy w tej pracy?  
Cieszy mnie w zasadzie wszystko. Praca sama w sobie. Praca z końmi i ludźmi którzy mają pasję.

A co cię martwi?  
W codziennej pracy w zasadzie nic. Wierze w to, że jak się bardzo ciężko pracuje to wyniki przyjdą i na ten moment jestem z nich zadowolona. Martwi mnie ogólna sytuacja Służewca, brak przewidywalności, stałości i jasno zarysowanej przyszłości. To martwi chyba wszystkich. Właścicieli, hodowców. Taki brak pewności co będzie jutro. Dlatego jestem pełna podziwu dla taty, który mimo takiej sytuacji w dalszym ciągu inwestuje w hodowlę. Ale to jego pasja. Nie mógłby inaczej.

Łatwiej jest menażować końmi, czy zarządzać ludźmi?  
Zdecydowanie końmi! Chociaż obecnie pracuję z fantastyczną ekipą. Są bardzo dobrymi jeźdźcami, wiedzą co to znaczy prawdziwa praca z końmi. Nie jest łatwo znaleźć ludzi do pracy którzy byliby tak pełni pasji, wiedzy i chęci. Moi tacy są. Trenuję obecnie 19 koni. To optymalna ilość. Można mieć więcej, ale nie mam możliwości zatrudnienia większej ilości ludzi. Jestem bardzo szczęśliwa z posiadania maszyny bez uwiązowej. Jest to bardzo wygodne i bezpieczne dla koni.

Czy masz swojego mentora?  
Mam. Trener w Anglii u którego pracowałam, James Fanshawe. Człowiek z ogromną charyzmą. Doświadczeniem i ciężką pracą doszedł do wszystkiego sam. Lubię też sama eksperymentować. Przekonać się na własnej skórze czy coś co wymyśliłam jest dobre czy nie. Lubię próbować nowych rzeczy, czasem pójść pod prąd. Kiedyś wróżka powiedziała mi, ze mam bardzo duży dar przewidywania. Bardzo dużą intuicję. Staram się jej słuchać, bo wiem że mogę na niej polegać.

Spierasz się czasem z tatą?  
Oczywiście! Bo ja mam zawsze swoje zdanie. Na każdy temat. Praca z tatą ma swoje dobre i złe strony. Wiem o tym, ze mogę sobie na więcej pozwolić, i kiedy jest już naprawdę ostro to pytam w żartach: zwolnisz mnie? :) Zawsze taka byłam. Nawet jak pracowałam u innych trenerów zawsze miałam swoje zdanie. Nigdy nie spuściłam pokornie głowy.

Wracamy do obserwowania treningu. Na kółku prezentują się Best Line i Pereditta. Best Line to najlepsza klacz w stajni. Wystartuje w Nagrodzie Soliny, później w Oaks. To piękna silna klacz, ale bardzo uparta, niestety ze sporą niechęcią do maszyny startowej. Musimy poświęcić dużo czasu na przygotowanie tej części jej umiejętności. Z ogierami się lepiej współpracuje niż z klaczami. Ogier jaki jest, taki jest. Klacz jest chimeryczna. Zawsze coś się wydarzy nieprzewidzianego, trudno jest przewidzieć z jakim nastawieniem wstanie… Każdy z koni po treningu zostaje nagrodzony przysmakiem. Nie zejdą z toru dopóki nie dostaną świeżo zerwanej trawy od pani trener. To dobry moment na opinie jeźdźców bezpośrednio po pracy z koniem.

Jak planujesz codzienną pracę z końmi?  
Poza sezonem, praca jest dość stała i przewidywalna. W trakcie sezonu dostosowuję trening do założeń dotyczących startów. Nie planuję zbyt daleko, staram się działać na bieżąco, wszystko się przecież może zdarzyć. Czasem tato mówi: a tu w sierpniu jest taki wyścig, może byśmy zgłosili tam konia…ja zawsze uspokajam: poczekajmy, do sierpnia jeszcze trochę czasu, wszystko się może wydarzyć. Nie lubię schematów, lubię pracować z każdym koniem indywidualnie. Tego nauczyłam się od Grzegorza Wróblewskiego. To wspaniały trener, z ogromnym doświadczeniem.

Czy teraz jest taki czas kiedy spełnia się twoje marzenie?  
Myślę, że tak. Cieszy mnie wszystko. Jestem z natury optymistką. Wstaję rano i zwykłe wyjście do sklepu mnie cieszy. Mam dużo wiary w to, że wszystko się uda.

Galerie zdjęć z mojej wizyty w stajni Ani Zielińskiej można znaleźć na moim fanpejdżu Aga Marczak fotografia.

Słowo wstępne

„Konia i niewiasty z wszelkimi cnotami trudno dostać” (przysłowie polskie)
Czy aby na pewno? Idąc na przekór starym porzekadłom postanowiłam to sprawdzić. Potwierdzić lub obalić. Dziś nie jestem w stanie jednoznacznie się z tym zgodzić. Znam kobiety i konie pełne cnót wszelkich. Czy są jednak kobiety które łączy z końmi miłość, praca, pasja?
Oczywiście, że tak!

I o tych kobietach, dla tych kobiet, o mężczyznach tych kobiet, będzie ten blog. O kobietach pełnych pasji, poświęcenia, tych z pierwszych stron gazet i tych będących w cieniu.

Zatem…do dzieła!