czwartek, 26 maja 2016

Dla mnie doba jest za krótka

Piątek trzynastego…ten dźwięk to…budzik! Budzik…budzik…ale dlaczego on dzwoni? To przecież środek nocy! Która to godzina? 5:45! Co mnie podkusiło! Może wcale nie muszę dziś… Nie! Muszę! Chcę! Chcę i już! Sama tego chciałam, zapowiedziałam się, więc dam radę! Uzbrojona w świeże pączki, aparat i dyktafon, jadę tam, gdzie godzina 6:30 to już w zasadzie dobrze rozkręcony dzień pracy. Trener Annę Zielińską zastaję w boksie jednego z jej ulubieńców, ogiera Baritone. Przeprasza za ten brak komfortu rozmowy, ale w przypadku tego konia zawsze dopilnowuje wszystkiego sama. Od właściwego przygotowania boksu, po karmienie. Nazywa to „małym sfiksowaniem” na punkcie ulubieńca. A ja mam okazję obserwować niezwykły kontakt jaki mają między sobą. Codzienne rytuały przynoszące obojgu ogromną radość. Przejażdżka, spacer w maszynie, potem konieczna kąpiel w piasku, obiad, odpoczynek. Nuda? Nigdy! Ania mówi o sobie, że jest chodzącym wulkanem energii, zawsze ma coś do zrobienia, wszędzie jej pełno.

O której zaczyna się Twój dzień?  
Wstaję o… 3:40. (myślę, że wyraz mojej twarzy jest bezcenny :) ) . Wiesz, zawsze jest coś do zrobienia, przemyślenia. Nie potrafię siedzieć w miejscu, nic nie robić, o niczym nie myśleć. Dla mnie doba jest po prostu za krótka.

O czym myślisz o tej 3:40? Czy kiedykolwiek pomyślałaś: koniec z tym! Wkładam szpilki i spódnicę, będę wstawać o 9, i pracować w biurze! 
Nigdy, jak do tej pory nie musiałam się mierzyć z takimi myślami. To dla mnie zupełnie naturalny stan. Mój dzień zaczyna się po prostu bardzo wcześnie, bo takie życie sobie wybrałam. Miałam pewien epizod, który trwał rok. Chodziłam na różne kursy. Asystentki, sekretarki, księgowej… podjęłam nawet pracę w biurze, ale wytrzymałam…trzy miesiące. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie nudziłam. To nie dla mnie. Zupełnie nie dla mnie. Nie byłam w stanie przesiedzieć 8 godzin w jednym miejscu. Jestem osobą która bardzo szybko się zniechęca, jeśli jest coś co mnie nie zainteresuje. Trzeba lubić to co się robi. Ja nie byłabym w stanie siedzieć w biurze a ktoś nie byłby w stanie pracować w stajni.

Pamiętasz swój pierwszy dzień na Służewcu?
Tak. Przyprowadził mnie tato. Pamiętam, jak powiedział: dziecko, czas skończyć już tę twoją zabawę w skoki, zabiorę cię tam, gdzie jest prawdziwa praca z końmi. Tak wyglądał mój pierwszy dzień.

A to dziecko miało wtedy ile lat?  
Dużo :). Jak na standardy wyścigowe. Moja przygodę ze Służewcem zaczęłam w wieku 22 lat. Pracowałam u Pani trener Doroty Kałuby, gdzie nauczyłam się w zasadzie wszystkiego. Kilka następnych lat, zmian stajni, i…zrobiło się ciasno. Chciałam czegoś więcej. Spakowałam się i ruszyłam do Włoch, razem z trenerem u którego wtedy pracowałam, Grzegorzem Wróblewskim. To był impuls. Ja w zasadzie nie wiedziałam co chce tak do końca w życiu robić. Mogłam sobie na to pozwolić, żeby spakować walizki i po prostu wyjechać. Byłam panią swojego czasu. We Włoszech trafiłam na trudny okres. Był to moment wejścia waluty euro. Praca i życie stały się cięższe i mało stabilne. Moja intuicja podpowiedziała mi konieczność zmiany. Wsiadłam wiec w samochód z mapą na kolanach i pojechałam do Anglii. Zupełnie sama, z przekonaniem że dam sobie radę i na pewno znajdę pracę. W Anglii spędziłam 6 lat. Część tego czasu to praca poza Newmarket, część w samym Newmarket. To był czas kiedy nauczyłam się najwięcej. Wtedy właśnie pomyślałam, że powinnam zająć się trenowaniem koni. Nabrałam przekonania że sobie poradzę. Wróciłam do Polski, podjęłam pracę u trenera Andrzeja Walickiego i ciągle myślałam: co dalej? Czy już powinnam zacząć coś robić w tym kierunku? Przecież jeszcze mam czas, jestem młoda. A może jednak teraz? Może coś mi umyka? Odpowiedź przyszła sama. Zapisałam się na kurs trenerski i podeszłam do egzaminu. Otrzymałam licencję i od 2015r trenuję konie.

Co cię najbardziej cieszy w tej pracy?  
Cieszy mnie w zasadzie wszystko. Praca sama w sobie. Praca z końmi i ludźmi którzy mają pasję.

A co cię martwi?  
W codziennej pracy w zasadzie nic. Wierze w to, że jak się bardzo ciężko pracuje to wyniki przyjdą i na ten moment jestem z nich zadowolona. Martwi mnie ogólna sytuacja Służewca, brak przewidywalności, stałości i jasno zarysowanej przyszłości. To martwi chyba wszystkich. Właścicieli, hodowców. Taki brak pewności co będzie jutro. Dlatego jestem pełna podziwu dla taty, który mimo takiej sytuacji w dalszym ciągu inwestuje w hodowlę. Ale to jego pasja. Nie mógłby inaczej.

Łatwiej jest menażować końmi, czy zarządzać ludźmi?  
Zdecydowanie końmi! Chociaż obecnie pracuję z fantastyczną ekipą. Są bardzo dobrymi jeźdźcami, wiedzą co to znaczy prawdziwa praca z końmi. Nie jest łatwo znaleźć ludzi do pracy którzy byliby tak pełni pasji, wiedzy i chęci. Moi tacy są. Trenuję obecnie 19 koni. To optymalna ilość. Można mieć więcej, ale nie mam możliwości zatrudnienia większej ilości ludzi. Jestem bardzo szczęśliwa z posiadania maszyny bez uwiązowej. Jest to bardzo wygodne i bezpieczne dla koni.

Czy masz swojego mentora?  
Mam. Trener w Anglii u którego pracowałam, James Fanshawe. Człowiek z ogromną charyzmą. Doświadczeniem i ciężką pracą doszedł do wszystkiego sam. Lubię też sama eksperymentować. Przekonać się na własnej skórze czy coś co wymyśliłam jest dobre czy nie. Lubię próbować nowych rzeczy, czasem pójść pod prąd. Kiedyś wróżka powiedziała mi, ze mam bardzo duży dar przewidywania. Bardzo dużą intuicję. Staram się jej słuchać, bo wiem że mogę na niej polegać.

Spierasz się czasem z tatą?  
Oczywiście! Bo ja mam zawsze swoje zdanie. Na każdy temat. Praca z tatą ma swoje dobre i złe strony. Wiem o tym, ze mogę sobie na więcej pozwolić, i kiedy jest już naprawdę ostro to pytam w żartach: zwolnisz mnie? :) Zawsze taka byłam. Nawet jak pracowałam u innych trenerów zawsze miałam swoje zdanie. Nigdy nie spuściłam pokornie głowy.

Wracamy do obserwowania treningu. Na kółku prezentują się Best Line i Pereditta. Best Line to najlepsza klacz w stajni. Wystartuje w Nagrodzie Soliny, później w Oaks. To piękna silna klacz, ale bardzo uparta, niestety ze sporą niechęcią do maszyny startowej. Musimy poświęcić dużo czasu na przygotowanie tej części jej umiejętności. Z ogierami się lepiej współpracuje niż z klaczami. Ogier jaki jest, taki jest. Klacz jest chimeryczna. Zawsze coś się wydarzy nieprzewidzianego, trudno jest przewidzieć z jakim nastawieniem wstanie… Każdy z koni po treningu zostaje nagrodzony przysmakiem. Nie zejdą z toru dopóki nie dostaną świeżo zerwanej trawy od pani trener. To dobry moment na opinie jeźdźców bezpośrednio po pracy z koniem.

Jak planujesz codzienną pracę z końmi?  
Poza sezonem, praca jest dość stała i przewidywalna. W trakcie sezonu dostosowuję trening do założeń dotyczących startów. Nie planuję zbyt daleko, staram się działać na bieżąco, wszystko się przecież może zdarzyć. Czasem tato mówi: a tu w sierpniu jest taki wyścig, może byśmy zgłosili tam konia…ja zawsze uspokajam: poczekajmy, do sierpnia jeszcze trochę czasu, wszystko się może wydarzyć. Nie lubię schematów, lubię pracować z każdym koniem indywidualnie. Tego nauczyłam się od Grzegorza Wróblewskiego. To wspaniały trener, z ogromnym doświadczeniem.

Czy teraz jest taki czas kiedy spełnia się twoje marzenie?  
Myślę, że tak. Cieszy mnie wszystko. Jestem z natury optymistką. Wstaję rano i zwykłe wyjście do sklepu mnie cieszy. Mam dużo wiary w to, że wszystko się uda.

Galerie zdjęć z mojej wizyty w stajni Ani Zielińskiej można znaleźć na moim fanpejdżu Aga Marczak fotografia.

Słowo wstępne

„Konia i niewiasty z wszelkimi cnotami trudno dostać” (przysłowie polskie)
Czy aby na pewno? Idąc na przekór starym porzekadłom postanowiłam to sprawdzić. Potwierdzić lub obalić. Dziś nie jestem w stanie jednoznacznie się z tym zgodzić. Znam kobiety i konie pełne cnót wszelkich. Czy są jednak kobiety które łączy z końmi miłość, praca, pasja?
Oczywiście, że tak!

I o tych kobietach, dla tych kobiet, o mężczyznach tych kobiet, będzie ten blog. O kobietach pełnych pasji, poświęcenia, tych z pierwszych stron gazet i tych będących w cieniu.

Zatem…do dzieła!